sobota, 22 września 2012

ROZDZIAŁ 16.


Szok, wielki żal, wciąż nasuwające się pytania bez odpowiedzi i pretensje rzucane w przestrzeń – tak można najkrócej opisać ten wrześniowy piątek. Miał być to dzień bardzo podobny do kilku ostatnich, jakie Marta spędzała w Bełchatowie. Około południa miała iść z babcią na zakupy, wieczorem natomiast mieli spotkać się u Krzyśka razem z Winiarami, Wlazłymi i Stelmachami, i cieszyć się jednym z ostatnich wolnych weekendów chłopaków przed rozpoczęciem sezonu. Marta miała również nadzieję, że będą oblewać zwycięstwo Skry nad rzeszowskim zespołem w dzisiejszym meczu, na który siatkarze właśnie jechali. Jednak około godziny dziewiątej Walawską obudził telefon, który za nic nie chciał przestać dzwonić. Na wyświetlaczu widniało „Karolina”. Marta bardzo nie lubiła, gdy ktoś ją rano budzi, zwłaszcza, że przyjaciółka na pewno wybrała sobie właśnie taką porę, by po prostu poplotkować.
- Nie zabiję cię tylko, jeśli to coś ważnego – wybełkotała. Za chwilę jednak siedziała wyprostowana na łóżku, bo po drugiej stronie usłyszała szloch Karoliny – co się dzieje?!
- Aa… Aaa… Aaareek nie ży-, ży-, ży- żyyjee! – przyjaciółka nie potrafiła opanować płaczu.
- Co nie żyje, o czym ty mówisz, jaki Arek?! – Marta nie potrafiła złożyć tego krótkiego zdania w logiczną całość. Po chwili dotarło do niej, o czym mówi przyjaciółka. Poczuła, jak telefon wypada jej z ręki. „Nie, to nieprawda! Na pewno jakiś błąd, ktoś się pomylił!” pomyślała. Łzy napłynęły jej do oczu. Dostała smsa od Karoliny: „Włącz telewizor, radio, cokolwiek”. Odpaliła laptopa. Była pewna, że to tylko jakieś nieporozumienie, które będą wspominać z Arkiem i Agą przez wiele lat jako śmieszną historię. Otwierała wszystkie strony, jakie przychodziły jej na myśl, szukając zaprzeczenia informacji, z którą przed chwilą zadzwoniła do niej przyjaciółka. W tym samym czasie dzwoniła również do Krzyśka, by usłyszeć jego śmiech, że ktoś puścił tak chorą plotkę. Jednak albo było zajęte, albo nie odbierał, a z każdej otwieranej strony płynęła do Marty ta sama wiadomość: „Arkadiusz Gołaś nie żyje.” Wypadek. W Griffen, małym austriackim miasteczku. Aga w szpitalu. Jak? Przecież w środę siedzieli razem z Krzyśkiem, Szymańskimi, Winiarami i Wlazłymi w częstochowskim mieszkaniu Gołasiów na ich małej imprezie pożegnalnej. Oglądali zdjęcia z wesela, wspominali, śmiali się, ustalali kto kiedy odwiedzi ich w Maceracie. Arek żartował, że przygotuje grafik odwiedzin, do którego będą się musieli dostosować. Nie, to na pewno nie jest prawda. Do pokoju wbiegła babcia:
- Martuniu, słyszałaś?! Ten twój kolega, Arek, miał wypadek. Taki młody chłopak…
- Tak babciu, słyszałam – odpowiedziała Marta i znowu poczuła łzy. Babcia przytuliła ją, po czym bez słowa wyszła z pokoju, zostawiając ją samą. Znała swoją wnuczkę i wiedziała, że tak będzie dla niej najlepiej. Marta dzwoniąc co chwilę do Krzyśka, cały czas próbowała znaleźć jakiś punkt zaczepienia świadczący o tym, że informacja bijąca zewsząd nie jest prawdziwa. Widziała zdjęcia z miejsca wypadku, czytała o Adze, która trafiła do szpitala w Klagenfurcie i płakała. Nie docierało do niej, że to, co widzi na zdjęciach wydarzyło się naprawdę. Wyszła na balkon, zapalając papierosa. Wiedziała, że chociaż babcia tego nie lubi, nie będzie na nią zła. Nie w tej chwili. Myślała nad niesprawiedliwością, która od zawsze istnieje na świecie i o tym, jak kruche jest ludzkie życie. Znowu ktoś zakończył swój układ z życiem. Miał wszystko. Wspaniałą, kochającą żonę, osiągał sukcesy w siatkówce, Włochy stały przed nim otworem. Nie mogła uwierzyć, że los kolejny raz sobie zakpił i postanowił zakończyć w okrutny sposób coś, co miało się dopiero zacząć w piękny sposób. Z zamyślenia znowu wyrwał ją głos babci:
- Martuniu – skinieniem głowy pokazała jej, że ma gościa. Marta wiedziała, kto to. Nie pomyliła się. Do pokoju wszedł Krzysiek. W takim stanie Marta nie widziała go nigdy.
- Wiesz, bo odwołali nam mecz – wyszlochał i usiadł na łóżku – i nie wiem, co ze sobą zrobić… - płacz nie pozwolił mu mówić dalej. Marta po prostu go przytuliła. Pozwoliła mu płakać na swoim ramieniu tak długo, jak będzie tego potrzebował. Wiedziała, że w ich przypadku słowa są nie potrzebne. Sama również nie kryła łez. I chociaż ta wiadomość nadal do niej nie docierała, wiedziała już, że to prawda i na nic jest szukanie zaprzeczenia tej informacji. Arek nie żył i nic, ani nikt już tego nie zmieni. – Dlaczego, powiedz mi Marta, dlaczego?! Jechaliśmy do Rzeszowa na mecz, oglądałem z Andrzejem zdjęcia z ich ślubu, wesela, a dosłownie za chwilę zadzwonił Guma, że on…, że jego…, że Arka już nie ma… - ostatnie zdanie wyszeptał – dzwoniłem, próbowałem się dodzwonić do niego, potem do Agi, ale oboje nie odbierają. Nie Mała, to nie jest możliwe, tam się coś stało, ale Arek na pewno jest w szpitalu i dlatego nie odbiera… - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Marta trzymała go za rękę. Nie odzywała się. Wiedziała, że to jedyne, co w tej chwili może zrobić dla przyjaciela. Milczeć i pozwolić mu mówić. Do pokoju weszła babcia, wnosząc na tacy herbatę z sokiem malinowym, którą oboje tak uwielbiali. Bez słowa postawiła ją na biurku, a kiedy Marta podziękowała jej skinieniem głowy, babcia wyszła z pokoju. Za to właśnie Walawska ją kochała. Że zawsze wiedziała, jak w danej sytuacji się zachować.
            Krzysiek siedział, zapatrzony w jeden punkt. Po jego policzkach płynęły łzy. Żadne słowa nie były w stanie opisać tego, jak się czuł. Wiedział, że właśnie umarła cząstka jego. Najlepszy przyjaciel, który „trafia się” człowiekowi tylko raz w życiu. Najwspanialszy młodszy brat, którego nigdy nie miał, a którego dostał od losu siedem lat temu. Ale los bywa przewrotny i to, co da, odbiera często w okrutny sposób. Nie, to niemożliwe! Wyjął telefon i wykręcił znany mu numer. Jednak po drugiej stronie słychać było tylko głuchy sygnał.
- Dlaczego on do cholery nie odbiera?! Przecież to nie jest takie trudne! Arek, chłopie, no… - Krzysiek załamywał się coraz bardziej
- Krzysiu, on nie odbierze… - Marta wyjęła mu z ręki telefon, odkładając go na biurku – już nie odbierze…
- Dlaczego? Proszę cię, wytłumacz mi po prostu, dlaczego…
- Nie wiem, Krzyś… Po prostu nie wiem. Nikt tego nie wie. Ten na górze tak postanowił, a nam pozostaje tylko przyjąć to do wiadomości i pogodzić się z tym, choćbyśmy bardzo tego nie chcieli… On teraz będzie się nami wszystkimi opiekował Krzysiu… Agą, tobą, swoimi rodzicami, siostrą, pomoże we wszystkim naszej reprezentacji… A my… My nie możemy już nic z tym zrobić… kurwa mać, no! – teraz to Marta rozpłakała się na dobre. Chociaż obiecała sobie, że nie będzie pogarszała tej sytuacji swoją osobą, nie udało się. To wszystko tak cholernie bolało. Jakim w ogóle prawem tak mogło się stać? Chociaż starała się jak najdelikatniej uświadomić to przyjacielowi, sama tak naprawdę nie potrafiła tego ani zrozumieć, ani się z tym pogodzić. W pewnym momencie zadzwonił telefon Krzyśka. Marta siedząc bliżej, odruchowo odebrała.
- Tak? Tak, zgadza się… A w jakiej sprawie? Nie proszę pani. Pan Krzysztof Ignaczak oczywiście SERDECZNIE dziękuje pani za kondolencje, natomiast gdyby mózg nie służył pani jako element ozdobny podczas wykonywania sobie tomografii komputerowych, to doskonale wiedziałaby pani, że pan Krzysztof Ignaczak NIE BĘDZIE udzielał ŻADNYCH komentarzy pani gazecie, ani żadnej innej, tak? Dziękuję serdecznie. Żegnam – rozłączyła się i odłożyła telefon na biurko – no co za pojebani ludzie!
- Wyłącz go w ogóle – powiedział Krzysiek. Marta zrobiła tak, jak prosił przyjaciel, wysyłając smsa od siebie z telefonu do wszystkich, którzy mogliby go poszukiwać, żeby kontaktowali się z nią.
            Siedzieli przytuleni, co jakiś czas popijając herbatę z sokiem, którą donosiła im babcia. Gdyby nie to, że szklanki pustoszały, a w ich miejsce pojawiały się nowe, Marta miałaby wrażenie, że czas stanął w miejscu. Praktycznie nie odzywali się do siebie, czasem tylko dało się słyszeć pociągnięcia nosem któregoś z nich i prawie niemy szept Krzyśka „dlaczego?”, który pytanie to powtarzał jak mantrę. Na 17:00 umówieni byli w mieszkaniu Ignaczaka z Winiarami, Wlazłymi i Stelmachami, więc po godzinie szesnastej Marta spakowała do torby najpotrzebniejsze rzeczy do mycia, pidżamę i jakieś ubrania na jutro, i postanowili zrobić mały spacer, by się przewietrzyć, a potem udać się do przyjaciela. Wychodząc Marta zajrzała do pokoju babci:
- Babciu, zostanę dziś u Krzyśka dobrze? – powiedziała cicho
- Dobrze Martuniu, on cię dzisiaj potrzebuje – odpowiedziała jej babcia
- Dziękuję… - wyszeptała Marta powstrzymując łzy, po czym przytuliła babcię i razem z Krzyśkiem ruszyli w kierunku jego mieszkania.
            To było najsmutniejsze popołudnie, jakie Walawska spędziła w mieszkaniu Krzyśka. Siedzieli w ósemkę i nikt się nie odzywał, za to nie szczędzili łez. Cały czas próbowali przyswoić sobie tą tragiczną wiadomość i chociaż wszyscy wiedzieli, że to absurdalne, podświadomie czekali na telefon od Arka lub Agi, że to nieprawda, że Arek żyje i jest w szpitalu. Jednocześnie za wszelką cenę starali się znaleźć pocieszenie, chociażby w informacji, że Agnieszka odniosła drobne obrażenia i wyjdzie ze szpitala za kilka dni. Jak poinformowała Krzyśka Ewa, państwo Gołaś razem z Kasią ruszyli do Klagenfurtu, zabierając z Częstochowy państwa Dziewońskich.
            Marta czuła totalną pustkę. Dzwoniło jej w uszach od ciszy, przerywanej szlochem lub pociągnięciem nosem kogoś z obecnych. Miało być inaczej! Mieli dziś dobrze się bawić, mieli wszyscy porozmawiać na Skype z Gołasiami, jak już dotrą do tej cholernej Maceraty. Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka do drzwi, a po chwili w salonie pojawili się Karolina i Maciek. Przywitali się ze wszystkimi, po czym Ignaczakówna przytuliła brata, natomiast jej narzeczony i Marta, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia wyszli na balkon, by zapalić. Tam dopiero Walawska rozkleiła się na dobre.
- Chciałem zapytać jak się trzymasz, ale widzę, że nie trzymasz się w ogóle – odezwał się Maciek, przytulając dziewczynę
- Nikt tu się nie trzyma. Wcześniej robiłam wszystko, by nie płakać, udawałam wielce silną i dzielną… Powstrzymywałam się, żeby nie pogarszać stanu Krzyśka. I tak nie wiem, jak on to wszystko zniesie… Kurwa, dlaczego tak się stało? Nie wierzę, od rana próbuję przetrawić tą informację, ale kurwa nie potrafię. Ja pierdolę, dlaczego tak właśnie musi być? Dlaczego on, dlaczego tylu żuli, morderców, psychopatów chodzi normalnie po tym świecie i włos im z głowy nie spadnie, a tak wspaniały facet musiał zginąć?! – opierając się o barierkę spojrzała w górę – jesteś chujem, wiesz o tym?! Zawsze musisz wszystko spierdolić? NIENAWIDZĘ CIĘ! – ostatnie słowa wykrzyczała, cały czas szlochając
- Marta nie mów tak… Wiesz, że czasem po prostu tak się dzieje i nic nie możemy na to poradzić. On będzie się teraz opiekował wami wszystkimi… - Maciek mówił dokładnie to samo, co kilka godzin wcześniej Walawska próbowała uświadomić Krzyśkowi
- Nie mogę się z tym pogodzić, miał całe życie przed sobą. Nie mogę patrzeć na Krzyśka, który tak cholernie cierpi. Traktował go jak młodszego brata, kochał go jak młodszego brata. A teraz… - cały czas łamał jej się głos – a teraz tego brata tak po prostu nie ma… A Aga? Przecież oni byli małżeństwem niecałe dwa miesiące. Miało być tak pięknie, kolorowo. Wiesz, że mówił mi na weselu, że chcą mieć dziecko? Śmiał się i obiecywał mi, że wrócą we troje z tych Włoch, że będę ciotką szybciej, niż myślę. I co? I zamiast trzech osób, wróci jedna. Aga, tylko Aga… - płakała dalej w objęciach Maćka
            W tej chwili dziewczynie strasznie brakowało Michała. Rozmawiali dziś przez telefon, o ile to w ogóle można nazwać rozmową. W zasadzie był to głównie jego monolog, którym próbował ją pocieszyć, przerywany jej szlochem. Chciał od razu wsiąść w pociąg i przyjechać do Bełchatowa, jednak Walawska mu nie pozwoliła. Wiedziała, że dzisiaj mimo wszystko na niewiele się tu zda. Ustalili więc, że Michał przyjedzie w niedzielę lub poniedziałek, w zależności od tego, jak na całą sprawę będzie zapatrywał się trener Jokera. Marta zdawała sobie sprawę, że nadchodzące dni będą straszne. Z jednej strony chciała mieć je za sobą, z drugiej bała się ich do tego stopnia, że marzyła o tym, by je przespać. Jedno było pewne: łatwo, czy przyjemnie na pewno nie będzie…

* * *
Szesnastka. Symboliczny numer rozdziału. Miał być w niedzielę, ale nie wyszło, więc jest dzisiaj, symbolicznie, w rocznicę pogrzebu Arka. W każdym razie takie moje małe epitafium dla Niego...
Pozdrawiam, niecodzienna.

5 komentarzy:

  1. Hej, na http://one-crime.blogspot.com/ pojawił się pierwszy rozdział, zapraszam w wolnej chwili :) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uff, nadrobiłam. Co mogę powiedzieć? To coś innego, niż dotychczas czytałam. Masz fajny styl pisania, ja strasznie szybko wciągnęłam się w czytanie i nie mogłam się oderwać. Ten rozdział przyznam się, przepłakałam, tak tą sytuację ujęłaś w słowa, że nie mogłam powstrzymać łez. Nie chcę myśleć, co zrobisz dalej, ale nie mogę się doczekać. Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Trudno bylo powstrzymać łzy , pamiętamy [*] ❤ .

      Usuń
  2. jej nie miałam neta przez tydzień i proszę już takie zaległości ale na szczęście nadrobiłam .. Świetnie opisałaś rozdział lekko się wzruszyłam ale jako że nie płaczę to nie płakałam :P . Czekam na kolejny i zapraszam na nowy u mnie ; a-to-wszystko.blogspot.com


    Pozdrawiam MikaxD bądź Wredota

    OdpowiedzUsuń
  3. czekam na kolejny :) http://i-will-be-ur-man.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń