To była ciężka noc dla obojga. Krzysiek próbował wydobyć
od Marty jak najwięcej informacji, które usłyszała od lekarza. Doktor
Ziółkowski dał jej listę warszawskich onkologów-hematologów, z którymi miała
się skontaktować w celu przeprowadzenia szczegółowych badań. Było to niezbędne
do ustalenia, jak zaawansowana jest choroba, a co za tym idzie, jak należy ją
leczyć. Gdy nad ranem Marta usnęła, Krzysiek na prośbę przyjaciółki zadzwonił
najpierw do jej rodziców prosząc, by przyjechali do Bełchatowa, a następnie do
Karoliny, której wszystko wytłumaczył.
Państwo Walawscy przyjechali około południa, więc
Krzysiek zostawił ich z Martą i wyszedł na trening. Szło mu na tyle kiepsko, że
trener od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Dlatego też po zakończonym
treningu Ignaczak naświetlił ogólnikowo sprawę Mazurowi, który wyraził zgodę na
kilka dni wolnego dla siatkarza. Po powrocie do domu zastał tam również panią
Barbarę, babcię Marty. Rozpoczęło się uruchamianie tak zwanych „kontaktów”, by
Walawska trafiła do jak najlepszego specjalisty. Dzięki znajomościom pani Anny,
a także Joanna, na odpowiedź nie trzeba było czekać długo.
- Halo, mama?
Załatwiłam Marcie wizytę. Pamiętasz tego profesora Vojciukievicia, o którym ci
opowiadałam w trakcie studiów? – Asia wylewała słowa jak najęta
- Tak, pamiętam
- Miałam z nim zajęcia
na III roku. To onkolog-hematolog, na stałe pracuje w Szpitalu im. Kopernika w
Łodzi, przyjeżdża do nas raz w tygodniu na konsultacje. Macie się zgłosić do
niego pojutrze, 24. marca na Regionalny Oddział Onkologiczny. Ustaliłam z nim,
że przyjdziecie prosto do niego, pokój 314. I tak, Marta musi mieć ze sobą
dotychczasowe wyniki i książeczkę zdrowia, więcej nie potrzeba.
- Dziękuję Kochanie
- Daj spokój, mama!
Młoda szybciej z tego wyjdzie, niż czekała na wyniki, będzie w najlepszych
rękach. Wiem, co mówię!
Rodzice Marty wraz z jej babcią wrócili do pani Barbary.
Na szczęście nie robili problemów, by dziewczyna została u Krzyśka. Przyjaciele
kolejny raz siedzieli do późna rozmawiając niemalże o wszystkim. Oboje
wiedzieli, że ich życie, a zwłaszcza dotychczasowe życie Marty wywraca się
właśnie do góry nogami. Siatkarz jednak postanowił sobie, że bez względu na to,
co będzie dalej, on zrobi wszystko, by życie codzienne przyjaciółki w żaden
sposób nie odbiegało od tak zwanej „normalności” na więcej, niż będzie wymagało
tego leczenie.
* * *
Marta siedziała w gabinecie profesora Vojciukievicia
prawie drugą godzinę. Pierwszą spędziła w środku z rodzicami, gdyż niezbędny
był wywiad dotyczący chorób w rodzinie, a co za tym idzie, wszelkiego rodzaju
obciążeń genetycznych. Krzysiek chodził nerwowo w tą i z powrotem. W końcu
Walawska wyszła na zewnątrz.
- I jak? – zarówno
rodzice, jak i Krzysiek otoczyli Martę, która usiadła na krzesełku i pakowała
do środka wyniki badań
- Dostałam skierowanie tu
na oddział, zrobią mi dodatkowe badania, między innymi biopsję węzłów i wtedy
ustalą który to typ i tak zwany stopień kliniczny. Oprócz tego sprawdzą, czy
choroba nie dała już jakichś przerzutów. Wtedy będą wiedzieli, jak mnie leczyć.
Prawdopodobnie nie ma nic w śródpiersiu, tak przynajmniej wskazało
prześwietlenie, które zrobiłam w Warszawie
- Rozumiem – odezwała
się pani Anna – od razu masz zostać w szpitalu?
- Tak, profesor
Vojciukiević chciałby już dzisiaj rozpocząć szczegółową diagnozę, dzięki temu jest
szansa, że już w poniedziałek po badaniach wypuszczą mnie do domu
- Dobrze, w takim razie
chodźmy do samochodu po rzeczy, a później na izbę przyjęć.
Gdy wszyscy zbierali swoje rzeczy z gabinetu wybiegła
zapłakana rudowłosa dziewczyna.
- Pani Kalino! – w
drzwiach ponownie pojawił się lekarz, jednak widząc Walawskich zwrócił się do
nich – to jak pani Marto, zostaje pani już dzisiaj?
- Oczywiście panie
profesorze, pójdziemy tylko po moje rzeczy do samochodu
- W porządku. Jak już w
izbie przyjęć wszystko będzie załatwione, to na oddziale proszę iść do pokoju
pielęgniarek, już niosę im wszystkie niezbędne dokumenty
Rejestracja przebiegła szybko: kilka druczków, numer
PESEL, seria i numer dowodu osobistego, legitymacja ubezpieczeniowa i po chwili
wszyscy wracali na oddział. W czasie gdy Marta miała mieć robione badania,
państwo Walawscy postanowili porozmawiać z profesorem Vojciukieviciem.
Krzysiek zabrał przyjaciółkę do pokoju pielęgniarek,
które pobrały Marcie krew. Następnie wskazały dziewczynie salę, w której miała
przebywać. Walawska zajęła jedno łóżko, drugie natomiast było wolne. Po chwili
dołączyli również rodzice Marty, która postanowiła odesłać wszystkich do domu.
Mimo, że stawiali opór, ostatecznie dali za wygraną. Po pożegnaniu wszystkich i
zapewnieniu, że będzie dzwonić, gdy tylko będzie coś się działo lub będzie
czegokolwiek potrzebować, zaczęła wypakowywać najważniejsze rzeczy do szafki. Do
sali weszła dziewczyna, w którą Walawska widziała wcześniej wybiegającą z
gabinetu profesora.
- Cześć! Kalina tak?
Miło mi, jestem Marta – podała rękę rudowłosej i uśmiechnęła się, jednak widząc
jej zaskoczenie dodała pospiesznie – widziałam jak wybiegałaś wcześniej od
profesora i słyszałam, jak wołał cię po imieniu
- Zgadza się, Kalina.
Mi również miło – uścisnęły sobie dłonie i usiadły na łóżkach.
Jak się okazało rudowłosa pochodzi z Łodzi i w tym roku
ma przystępować do matury. Podobnie jak Marta zaczęła gorączkować, budziła się
zlana potem, do tego doszedł silny ból w klatce piersiowej. Diagnoza była
jednoznaczna – ziarnica złośliwa z przerzutami na śródpiersiu. Kalinę czekała
operacja, następnie chemioterapia. Przez to nie wiadomo, czy uda jej się
przystąpić do matury w tym roku. Chociaż lekarze są dobrej myśli, ona stara się
myśleć racjonalnie i nie popadać w zbyt wielki optymizm. Czeka ją ciężka walka
i zdaje sobie z tego sprawę. Zabieg usunięcia guza w śródpiersiu czeka
dziewczynę w przyszłym tygodniu.
- Pani Walawska?
Zapraszam na tomografię komputerową – rozmowę dziewczyn przerwała pielęgniarka.
Marta posłusznie udała się na badanie, a gdy wróciła, Kalina już spała.
Zgodnie z przewidywaniami profesora Vojciukievicia
Walawska mogła opuścić szpital w poniedziałek rano. Wróciła więc z rodzicami do
babci, jednak z racji, że jej mieszkanie jest dość małe, wyrazili oni zgodę, by
dziewczyna mieszkała u Krzyśka. Oczywiście po wielokrotnym upewnieniu się, że
Ignaczak wyraża na to zgodę i będzie zajmował się Martą oraz, że Marta będzie z
nimi w stałym kontakcie. Państwo Walawscy natomiast, ze względu na zobowiązania
zawodowe, kursowali między Wałbrzychem a Bełchatowem.
Dni mijały, a Marta coraz bardziej niepokoiła się
wynikami badań. W międzyczasie była kilka razy w łódzkim szpitalu odwiedzić
Kalinę, która przeszła operację i czuła się bardzo dobrze. Czekała teraz na to,
aż jej stan po zabiegu poprawi się na tyle, by mogła rozpocząć chemioterapię.
Raz nawet udało jej się złapać profesora Vojciukievicia, jednak jak się
dowiedziała, wyniki jeszcze nie dotarły do jego gabinetu. Oprócz tego Michał z
Dagmarą zaprosili ją na ślub i wesele, Walawska postanowiła więc, że wybierze
się tam razem ze Zbyszkiem. Rozmawiając przez Skype’a nie powiedziała mu o
swojej chorobie. Zdecydowała, że zrobi to osobiście, dopiero jak Bartman
przyjedzie do Bełchatowa.
W końcu tuż po Wielkanocy do Marty zadzwonił profesor i
poprosił o spotkanie następnego dnia. Tej nocy zarówno Walawska, jak i Krzysiek
spali niewiele. Oboje strasznie denerwowali się wynikami. Nazajutrz wczesnym
rankiem wyjechali do Łodzi. Zanim jednak poszli do gabinetu profesora, najpierw
odwiedzili Kalinę. Była po pierwszej chemioterapii. Fizycznie nie czuła się
najlepiej, jednak uwierzyła w to, że uda jej się przezwyciężyć chorobę, co
dodawało jej sił.
Siedzieli pod gabinetem profesora i czekali na wezwanie.
Oboje denerwowali się bardzo, chociaż i jedno, i drugie robiło wszystko, by nie
dać tego po sobie poznać. W końcu Marta dała za wygraną.
- Krzyś, boję się –
wyszeptała – a co, jeśli…
- Nie ma „co, jeśli”
Mała – przerwał jej Ignaczak – poczekamy spokojnie i zobaczymy, co powie
Vojciukiević. Pamiętaj, że jestem z tobą!
- Wejdziesz ze mną do
środka?
- Jasne, po to tu
jestem
- Pani Marto, zapraszam
– w drzwiach stał profesor. Weszli oboje do gabinetu, a doktor wskazał im
krzesełka przy biurku – proszę usiąść. Zapoznałem się z pani dokumentacją i
wynikami badań. Niestety nie mam najlepszych wieści.
- To znaczy? Proszę
mówić panie profesorze – Walawska sama nie wiedziała w którym momencie złapała
Krzyśka za rękę, a teraz ścisnęła ją mocniej
- Jak tłumaczyłem pani
podczas ostatniej wizyty, w przypadku ziarnicy badamy zawsze typ choroby oraz
jej stopień kliniczny. Choruje pani na najrzadszą odmianę ziarnicy. Lymphocyte Depletion czyli znaczny ubytek limfocytów, IV stopień. Do tego odkryliśmy dość
sporego guza na wątrobie. Zmienimy zatem taktykę leczenia. Muszę jednak panią
uprzedzić, że leczenie będzie bardzo trudne.
-
Ile? – dziewczyna przerwała lekarzowi – Ile czasu mi zostało?
-
Pani Marto, nie rozpatrujemy choroby w ten sposób. Tak jak powiedziałem,
leczenie będzie bardzo trudne, jednak proszę nie traktować tego jako wyroku
śmierci. Jest pani w dobrych rękach i cały mój zespół zrobi wszystko, by jak
najszybciej wróciła pani do zdrowia. Zaczniemy od chemioterapii, aby choroba
nie zajęła szpiku kostnego. Myślę, że dwa cykle powinny wystarczyć, wtedy
przeprowadzimy operację usunięcia guza i znów wrócimy do chemii. Jeśli wszystko
pójdzie zgodnie z oczekiwaniami, to w Boże Narodzenie będzie pani mogła
świętować zakończenie leczenia.
-
A jeśli nie wszystko pójdzie zgodnie z oczekiwaniami?
-
To wtedy pani Marto czeka nas dłuższe leczenie. Natomiast tak jak mówię, nie
można zakładać, że coś pójdzie źle. Mimo wszystko ma pani dobre wyniki krwi,
plusem dla nas jest też to, że szpik nie jest zajęty. Dobrze, niech no spojrzę
w kalendarz. Dzisiaj jest dwudziesty, w takim razie może w najbliższy wtorek,
dwudziestego piątego przeprowadzimy pierwszą chemię? Wtedy na majówkę będzie
pani już mogła wyjść do domu.
-
Jasne, nie ma problemu
-
Dobrze, w takim razie najlepiej jak w poniedziałek wieczorem zgłosi się pani na
oddział, wtedy we wtorek od rana będziemy mogli zacząć działać. I proszę być
dobrej myśli, wiara i optymizm są najważniejsze pani Marto! – lekarz wstał by
odprowadzić ich do drzwi. Po wyjściu z gabinetu Walawska usiadła na krzesełku,
Krzysiek w tym czasie przyniósł jej kubek z wodą
-
Wiesz… - zaczęła niepewnie - myślałam, że zniosę to lepiej. Nie potrafię tak po
prostu przygotowywać się na to, że umrę…
-
Mała nie mów tak. Słyszałaś, co powiedział lekarz. W Boże Narodzenie będzie już
po wszystkim. Wygramy to moja Paskudo, innego rozwiązania nie widzę – Krzysiek
uśmiechnął się i odetchnął z ulgą widząc, że na twarzy dziewczyny również pojawił
się nikły uśmiech. Mimo to był przerażony. Wiedział, że jest źle, jednak nie
mógł jej okazać tego, że się boi. Nie on. On musi zrobić wszystko, by ona się
nie bała. A także, by mimo choroby najbliższe miesiące były najlepszymi w jej
życiu. Chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wcale nie będzie łatwo.
* * *
Dziś dłużej niż zwykle, bo chciałam dokończyć diagnozowanie Marty. A więc teraz już na dobre wchodzimy w ten nowy etap. Jak on się zakończy? Szczerze mówiąc sama nie wiem. Cały czas kusi mnie, by mącić i komplikować, taka jestem złośliwa ;) Witamy profesora Vojciukievicia oraz Kalinę, którzy pobędą z nami przez pewien czas, może do końca? Zobaczymy :)
P.S. Zostawiłyście mi trochę linków do Was. Obiecuję, że jak najszybciej postaram się nadrobić i poczytać :)