sobota, 22 września 2012

ROZDZIAŁ 16.


Szok, wielki żal, wciąż nasuwające się pytania bez odpowiedzi i pretensje rzucane w przestrzeń – tak można najkrócej opisać ten wrześniowy piątek. Miał być to dzień bardzo podobny do kilku ostatnich, jakie Marta spędzała w Bełchatowie. Około południa miała iść z babcią na zakupy, wieczorem natomiast mieli spotkać się u Krzyśka razem z Winiarami, Wlazłymi i Stelmachami, i cieszyć się jednym z ostatnich wolnych weekendów chłopaków przed rozpoczęciem sezonu. Marta miała również nadzieję, że będą oblewać zwycięstwo Skry nad rzeszowskim zespołem w dzisiejszym meczu, na który siatkarze właśnie jechali. Jednak około godziny dziewiątej Walawską obudził telefon, który za nic nie chciał przestać dzwonić. Na wyświetlaczu widniało „Karolina”. Marta bardzo nie lubiła, gdy ktoś ją rano budzi, zwłaszcza, że przyjaciółka na pewno wybrała sobie właśnie taką porę, by po prostu poplotkować.
- Nie zabiję cię tylko, jeśli to coś ważnego – wybełkotała. Za chwilę jednak siedziała wyprostowana na łóżku, bo po drugiej stronie usłyszała szloch Karoliny – co się dzieje?!
- Aa… Aaa… Aaareek nie ży-, ży-, ży- żyyjee! – przyjaciółka nie potrafiła opanować płaczu.
- Co nie żyje, o czym ty mówisz, jaki Arek?! – Marta nie potrafiła złożyć tego krótkiego zdania w logiczną całość. Po chwili dotarło do niej, o czym mówi przyjaciółka. Poczuła, jak telefon wypada jej z ręki. „Nie, to nieprawda! Na pewno jakiś błąd, ktoś się pomylił!” pomyślała. Łzy napłynęły jej do oczu. Dostała smsa od Karoliny: „Włącz telewizor, radio, cokolwiek”. Odpaliła laptopa. Była pewna, że to tylko jakieś nieporozumienie, które będą wspominać z Arkiem i Agą przez wiele lat jako śmieszną historię. Otwierała wszystkie strony, jakie przychodziły jej na myśl, szukając zaprzeczenia informacji, z którą przed chwilą zadzwoniła do niej przyjaciółka. W tym samym czasie dzwoniła również do Krzyśka, by usłyszeć jego śmiech, że ktoś puścił tak chorą plotkę. Jednak albo było zajęte, albo nie odbierał, a z każdej otwieranej strony płynęła do Marty ta sama wiadomość: „Arkadiusz Gołaś nie żyje.” Wypadek. W Griffen, małym austriackim miasteczku. Aga w szpitalu. Jak? Przecież w środę siedzieli razem z Krzyśkiem, Szymańskimi, Winiarami i Wlazłymi w częstochowskim mieszkaniu Gołasiów na ich małej imprezie pożegnalnej. Oglądali zdjęcia z wesela, wspominali, śmiali się, ustalali kto kiedy odwiedzi ich w Maceracie. Arek żartował, że przygotuje grafik odwiedzin, do którego będą się musieli dostosować. Nie, to na pewno nie jest prawda. Do pokoju wbiegła babcia:
- Martuniu, słyszałaś?! Ten twój kolega, Arek, miał wypadek. Taki młody chłopak…
- Tak babciu, słyszałam – odpowiedziała Marta i znowu poczuła łzy. Babcia przytuliła ją, po czym bez słowa wyszła z pokoju, zostawiając ją samą. Znała swoją wnuczkę i wiedziała, że tak będzie dla niej najlepiej. Marta dzwoniąc co chwilę do Krzyśka, cały czas próbowała znaleźć jakiś punkt zaczepienia świadczący o tym, że informacja bijąca zewsząd nie jest prawdziwa. Widziała zdjęcia z miejsca wypadku, czytała o Adze, która trafiła do szpitala w Klagenfurcie i płakała. Nie docierało do niej, że to, co widzi na zdjęciach wydarzyło się naprawdę. Wyszła na balkon, zapalając papierosa. Wiedziała, że chociaż babcia tego nie lubi, nie będzie na nią zła. Nie w tej chwili. Myślała nad niesprawiedliwością, która od zawsze istnieje na świecie i o tym, jak kruche jest ludzkie życie. Znowu ktoś zakończył swój układ z życiem. Miał wszystko. Wspaniałą, kochającą żonę, osiągał sukcesy w siatkówce, Włochy stały przed nim otworem. Nie mogła uwierzyć, że los kolejny raz sobie zakpił i postanowił zakończyć w okrutny sposób coś, co miało się dopiero zacząć w piękny sposób. Z zamyślenia znowu wyrwał ją głos babci:
- Martuniu – skinieniem głowy pokazała jej, że ma gościa. Marta wiedziała, kto to. Nie pomyliła się. Do pokoju wszedł Krzysiek. W takim stanie Marta nie widziała go nigdy.
- Wiesz, bo odwołali nam mecz – wyszlochał i usiadł na łóżku – i nie wiem, co ze sobą zrobić… - płacz nie pozwolił mu mówić dalej. Marta po prostu go przytuliła. Pozwoliła mu płakać na swoim ramieniu tak długo, jak będzie tego potrzebował. Wiedziała, że w ich przypadku słowa są nie potrzebne. Sama również nie kryła łez. I chociaż ta wiadomość nadal do niej nie docierała, wiedziała już, że to prawda i na nic jest szukanie zaprzeczenia tej informacji. Arek nie żył i nic, ani nikt już tego nie zmieni. – Dlaczego, powiedz mi Marta, dlaczego?! Jechaliśmy do Rzeszowa na mecz, oglądałem z Andrzejem zdjęcia z ich ślubu, wesela, a dosłownie za chwilę zadzwonił Guma, że on…, że jego…, że Arka już nie ma… - ostatnie zdanie wyszeptał – dzwoniłem, próbowałem się dodzwonić do niego, potem do Agi, ale oboje nie odbierają. Nie Mała, to nie jest możliwe, tam się coś stało, ale Arek na pewno jest w szpitalu i dlatego nie odbiera… - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Marta trzymała go za rękę. Nie odzywała się. Wiedziała, że to jedyne, co w tej chwili może zrobić dla przyjaciela. Milczeć i pozwolić mu mówić. Do pokoju weszła babcia, wnosząc na tacy herbatę z sokiem malinowym, którą oboje tak uwielbiali. Bez słowa postawiła ją na biurku, a kiedy Marta podziękowała jej skinieniem głowy, babcia wyszła z pokoju. Za to właśnie Walawska ją kochała. Że zawsze wiedziała, jak w danej sytuacji się zachować.
            Krzysiek siedział, zapatrzony w jeden punkt. Po jego policzkach płynęły łzy. Żadne słowa nie były w stanie opisać tego, jak się czuł. Wiedział, że właśnie umarła cząstka jego. Najlepszy przyjaciel, który „trafia się” człowiekowi tylko raz w życiu. Najwspanialszy młodszy brat, którego nigdy nie miał, a którego dostał od losu siedem lat temu. Ale los bywa przewrotny i to, co da, odbiera często w okrutny sposób. Nie, to niemożliwe! Wyjął telefon i wykręcił znany mu numer. Jednak po drugiej stronie słychać było tylko głuchy sygnał.
- Dlaczego on do cholery nie odbiera?! Przecież to nie jest takie trudne! Arek, chłopie, no… - Krzysiek załamywał się coraz bardziej
- Krzysiu, on nie odbierze… - Marta wyjęła mu z ręki telefon, odkładając go na biurku – już nie odbierze…
- Dlaczego? Proszę cię, wytłumacz mi po prostu, dlaczego…
- Nie wiem, Krzyś… Po prostu nie wiem. Nikt tego nie wie. Ten na górze tak postanowił, a nam pozostaje tylko przyjąć to do wiadomości i pogodzić się z tym, choćbyśmy bardzo tego nie chcieli… On teraz będzie się nami wszystkimi opiekował Krzysiu… Agą, tobą, swoimi rodzicami, siostrą, pomoże we wszystkim naszej reprezentacji… A my… My nie możemy już nic z tym zrobić… kurwa mać, no! – teraz to Marta rozpłakała się na dobre. Chociaż obiecała sobie, że nie będzie pogarszała tej sytuacji swoją osobą, nie udało się. To wszystko tak cholernie bolało. Jakim w ogóle prawem tak mogło się stać? Chociaż starała się jak najdelikatniej uświadomić to przyjacielowi, sama tak naprawdę nie potrafiła tego ani zrozumieć, ani się z tym pogodzić. W pewnym momencie zadzwonił telefon Krzyśka. Marta siedząc bliżej, odruchowo odebrała.
- Tak? Tak, zgadza się… A w jakiej sprawie? Nie proszę pani. Pan Krzysztof Ignaczak oczywiście SERDECZNIE dziękuje pani za kondolencje, natomiast gdyby mózg nie służył pani jako element ozdobny podczas wykonywania sobie tomografii komputerowych, to doskonale wiedziałaby pani, że pan Krzysztof Ignaczak NIE BĘDZIE udzielał ŻADNYCH komentarzy pani gazecie, ani żadnej innej, tak? Dziękuję serdecznie. Żegnam – rozłączyła się i odłożyła telefon na biurko – no co za pojebani ludzie!
- Wyłącz go w ogóle – powiedział Krzysiek. Marta zrobiła tak, jak prosił przyjaciel, wysyłając smsa od siebie z telefonu do wszystkich, którzy mogliby go poszukiwać, żeby kontaktowali się z nią.
            Siedzieli przytuleni, co jakiś czas popijając herbatę z sokiem, którą donosiła im babcia. Gdyby nie to, że szklanki pustoszały, a w ich miejsce pojawiały się nowe, Marta miałaby wrażenie, że czas stanął w miejscu. Praktycznie nie odzywali się do siebie, czasem tylko dało się słyszeć pociągnięcia nosem któregoś z nich i prawie niemy szept Krzyśka „dlaczego?”, który pytanie to powtarzał jak mantrę. Na 17:00 umówieni byli w mieszkaniu Ignaczaka z Winiarami, Wlazłymi i Stelmachami, więc po godzinie szesnastej Marta spakowała do torby najpotrzebniejsze rzeczy do mycia, pidżamę i jakieś ubrania na jutro, i postanowili zrobić mały spacer, by się przewietrzyć, a potem udać się do przyjaciela. Wychodząc Marta zajrzała do pokoju babci:
- Babciu, zostanę dziś u Krzyśka dobrze? – powiedziała cicho
- Dobrze Martuniu, on cię dzisiaj potrzebuje – odpowiedziała jej babcia
- Dziękuję… - wyszeptała Marta powstrzymując łzy, po czym przytuliła babcię i razem z Krzyśkiem ruszyli w kierunku jego mieszkania.
            To było najsmutniejsze popołudnie, jakie Walawska spędziła w mieszkaniu Krzyśka. Siedzieli w ósemkę i nikt się nie odzywał, za to nie szczędzili łez. Cały czas próbowali przyswoić sobie tą tragiczną wiadomość i chociaż wszyscy wiedzieli, że to absurdalne, podświadomie czekali na telefon od Arka lub Agi, że to nieprawda, że Arek żyje i jest w szpitalu. Jednocześnie za wszelką cenę starali się znaleźć pocieszenie, chociażby w informacji, że Agnieszka odniosła drobne obrażenia i wyjdzie ze szpitala za kilka dni. Jak poinformowała Krzyśka Ewa, państwo Gołaś razem z Kasią ruszyli do Klagenfurtu, zabierając z Częstochowy państwa Dziewońskich.
            Marta czuła totalną pustkę. Dzwoniło jej w uszach od ciszy, przerywanej szlochem lub pociągnięciem nosem kogoś z obecnych. Miało być inaczej! Mieli dziś dobrze się bawić, mieli wszyscy porozmawiać na Skype z Gołasiami, jak już dotrą do tej cholernej Maceraty. Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka do drzwi, a po chwili w salonie pojawili się Karolina i Maciek. Przywitali się ze wszystkimi, po czym Ignaczakówna przytuliła brata, natomiast jej narzeczony i Marta, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia wyszli na balkon, by zapalić. Tam dopiero Walawska rozkleiła się na dobre.
- Chciałem zapytać jak się trzymasz, ale widzę, że nie trzymasz się w ogóle – odezwał się Maciek, przytulając dziewczynę
- Nikt tu się nie trzyma. Wcześniej robiłam wszystko, by nie płakać, udawałam wielce silną i dzielną… Powstrzymywałam się, żeby nie pogarszać stanu Krzyśka. I tak nie wiem, jak on to wszystko zniesie… Kurwa, dlaczego tak się stało? Nie wierzę, od rana próbuję przetrawić tą informację, ale kurwa nie potrafię. Ja pierdolę, dlaczego tak właśnie musi być? Dlaczego on, dlaczego tylu żuli, morderców, psychopatów chodzi normalnie po tym świecie i włos im z głowy nie spadnie, a tak wspaniały facet musiał zginąć?! – opierając się o barierkę spojrzała w górę – jesteś chujem, wiesz o tym?! Zawsze musisz wszystko spierdolić? NIENAWIDZĘ CIĘ! – ostatnie słowa wykrzyczała, cały czas szlochając
- Marta nie mów tak… Wiesz, że czasem po prostu tak się dzieje i nic nie możemy na to poradzić. On będzie się teraz opiekował wami wszystkimi… - Maciek mówił dokładnie to samo, co kilka godzin wcześniej Walawska próbowała uświadomić Krzyśkowi
- Nie mogę się z tym pogodzić, miał całe życie przed sobą. Nie mogę patrzeć na Krzyśka, który tak cholernie cierpi. Traktował go jak młodszego brata, kochał go jak młodszego brata. A teraz… - cały czas łamał jej się głos – a teraz tego brata tak po prostu nie ma… A Aga? Przecież oni byli małżeństwem niecałe dwa miesiące. Miało być tak pięknie, kolorowo. Wiesz, że mówił mi na weselu, że chcą mieć dziecko? Śmiał się i obiecywał mi, że wrócą we troje z tych Włoch, że będę ciotką szybciej, niż myślę. I co? I zamiast trzech osób, wróci jedna. Aga, tylko Aga… - płakała dalej w objęciach Maćka
            W tej chwili dziewczynie strasznie brakowało Michała. Rozmawiali dziś przez telefon, o ile to w ogóle można nazwać rozmową. W zasadzie był to głównie jego monolog, którym próbował ją pocieszyć, przerywany jej szlochem. Chciał od razu wsiąść w pociąg i przyjechać do Bełchatowa, jednak Walawska mu nie pozwoliła. Wiedziała, że dzisiaj mimo wszystko na niewiele się tu zda. Ustalili więc, że Michał przyjedzie w niedzielę lub poniedziałek, w zależności od tego, jak na całą sprawę będzie zapatrywał się trener Jokera. Marta zdawała sobie sprawę, że nadchodzące dni będą straszne. Z jednej strony chciała mieć je za sobą, z drugiej bała się ich do tego stopnia, że marzyła o tym, by je przespać. Jedno było pewne: łatwo, czy przyjemnie na pewno nie będzie…

* * *
Szesnastka. Symboliczny numer rozdziału. Miał być w niedzielę, ale nie wyszło, więc jest dzisiaj, symbolicznie, w rocznicę pogrzebu Arka. W każdym razie takie moje małe epitafium dla Niego...
Pozdrawiam, niecodzienna.

ROZDZIAŁ 15.


Wieczorem Marta zaparkowała samochód pod blokiem Pauliny, aby nie bawić się potem w jego przestawianie i udała się do Krzyśka. Mimo, że była chwilę przed umówioną godziną, to jak zawsze ostatnia. Dzisiaj nie było Stelmachów, którzy mieli jakąś rodzinną uroczystość. Od progu została zasypana lawiną pytań ze strony Pauliny:
- I jak? Możesz? Co powiedziała babcia? No mów, zgodziła się?
- Poczekaj, daj mi się rozebrać – przekomarzała się Marta – no rozmawiałam z babcią. Przykro mi dziewczyny, naprawdę… ale będziecie musiały wytrzymać ze mną przez najbliższe dni
- A, szkoda… – zaczęła Paula, na co Walawska przewróciła oczami – zaraz! Czyli przenosisz się do mnie? Nie załapałam – zaśmiała się – to super!
- Ale babcia postawiła jeden warunek. Jutro meldujemy się u niej na obiedzie. Ile ja się o was nasłuchałam, jacy to jesteście mili i w ogóle – udała, że się krzywi – no i obiecałam, że będę cały czas pod telefonem, gdyby babcia chciała, żebym jej pomogła, czy coś
- Na obiad do twojej babci? Zawsze! – zażartował Krzysiek, który znowu był „wujkiem konikiem” dla „księżniczki” Oliwii
            Mała widząc jednak siadającą na kanapie Martę, czym prędzej wpakowała się jej na kolana, przytulając się.
- No proszę, ciocia Marta zdetronizowała wujka Krzyśka z roli ulubionego „fotela” – zaśmiała się Magda
- I bardzo dobrze – zażartowała Walawska wypinając język Krzyśkowi – kto by tam chciał siadać na kolana temu brzydalowi
- Wypraszam sobie! – chłopak udał obrażonego
            Rozpoczął się drugi mecz Polaków na Mistrzostwach, tym razem przeciwko Rosji. Wszyscy w dobrych nastrojach liczyli na powtórkę dnia wczorajszego. Niestety stało się inaczej. Gra była bardzo wyrównana, pierwsze trzy sety kończyły się na przewagi, kolejno: 25:27 i 27:29 dla Sbornej oraz 29:27 dla Polski. W czwartym secie coś się stało i nasi siatkarze nieco przygaśli, w związku z czym zakończył się on wynikiem 21:25 dla Rosjan. Tym samym przegraliśmy cały mecz 1:3.
- Dobra, to jest Rosja, z nimi ciężko jest wygrać. Starali się, nie wyszło. Trudno, jutro będzie lepiej – usprawiedliwiał chłopaków Krzysiek
- Chyba mówimy o dwóch różnych meczach, w tym czwartym secie to klapa! – wkurzała się Paulina, a reszta jej wtórowała
- Dobra dziewczyny, dajcie spokój, to jeszcze nie koniec świata! Zajmijmy się czymś innym, bo mnie zjecie zaraz – zaśmiał się Ignaczak – sam z pięcioma babami nie wygram
- Sieścioma wujek! – powiedziała Oliwia, która cały mecz przysypiała na kolanach Marty, a teraz nagle się ożywiła
- Masz racje Oli, sześcioma – zaśmiał się Krzysiek, a za nim reszta
- Dobra, na nas czas – zarządziła Magda, więc dziewczyny pożegnały się z Krzyśkiem i wróciły do Pauliny
            Dni mijały, jak to zwykle bywa – za szybko. W poniedziałek rano Aga razem z Magdą i Oliwką wróciły do Częstochowy, Paulina z Krzyśkiem mieli treningi, więc Marta z Dagmarą spacerowały uliczkami Bełchatowa, ostatecznie lądując pod halą wynajmowaną przez Skrę do treningów i tam czekały na przyjaciół, by zgodnie z obietnicą, udać się na obiad do pani Barbary.
            Po południu cała czwórka zasiadła przed telewizorem w mieszkaniu Krzyśka, by zaciekle dopingować Polaków w meczu z Włochami. Niestety na nic się to zdało. Mistrzowie Europy sprzed dwóch lat bardzo szybko uporali się z naszymi siatkarzami, wygrywając 3:0, w pierwszym secie na przewagi do 24., a następnie do 22. i 19. W Polakach z minuty na minutę i z każdym traconym punktem widać było znikającego ducha walki, którego dawało się dostrzec chociażby w poprzednim meczu z Rosjanami. Tym samym pożegnaliśmy się z szansą na zdobycie medalu, a jedynym pocieszeniem było ewentualne zajęcie 5. miejsca. Pod warunkiem wygranej w dwóch następnych meczach.
- Pieprzeni makaroniarze! – Paulina nawet nie kryła złości i przygnębienia spowodowanego przegraną
- Dziewczyny, no to jest sport… – Krzysiek starał się je pocieszać – tu przecież można wygrać sto razy, a ten sto pierwszy, bardzo często najważniejszy, można przegrać. Po to, by wkrótce wrócić w wielkim stylu. Zobaczycie, że zajmiemy to piąte miejsce!
- Ta… - Dagmara również nie kryła rozczarowania – tak jak dwa i cztery lata temu! A kiedy w końcu zdobędziemy medal? Znowu będziemy sobie tłumaczyć, że za dwa lata damy radę?
- Oj Daga – zaczęła Marta – wiadomo, że był apetyt na medal. Ba, nawet na złoty. Ale przegraliśmy z dwiema cholernie silnymi drużynami, więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba wierzyć, że dadzą radę Ukrainie i Portugalii, i zdobędą piąte miejsce. Przecież wszyscy jak tu siedzimy, wiemy, że nie przegrali dla rozrywki. Też im strasznie zależało…
- Oj wiem, przecież wiem… - odpowiedziała Stęplewska – tylko przykro po prostu
            Tak jak zapowiadali Marta i Krzysiek, Polakom udało się wygrać dwa kolejne mecze. Nasi sąsiedzi nie poddali się bez walki i ostatecznie obcięli nam jednego seta, natomiast z Portugalią poszło sprawnie, pomimo wyrównanej gry w pierwszym secie. Mimo, że reprezentacja Polski zakończyła swoją przygodę z Mistrzostwami Europy już w czwartek, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami zostali do finału. Walawska natomiast razem z Pauliną i Dagmarą codziennie odwiedzały Krzyśka, by śledzić zmagania poszczególnych reprezentacji.
            W sobotę wieczorem, po obejrzeniu drugiego półfinału, jak zawsze wymieniali się swoimi spostrzeżeniami.
- No i widzicie? Tak naprawdę przegraliśmy z finalistami. Jutrzejszymi mistrzami i wicemistrzami – zaczęła Marta
- No właśnie – wtórował jej Krzysiek – gdybyśmy nie byli z nimi w grupie, albo byli tylko z jednymi z nich, to kto wie… Podejrzewam, że też jutro byśmy grali. Być może nawet o złoto!
- Teraz to w sumie można tak sobie gdybać – podsumowała Paulina – w każdym razie mam nadzieję, że Rosjanie jutro utrą nosa makaroniarzom!
- Właśnie – zgodziła się Dagmara – byli mistrzami dwa lata temu, starczy na jakiś czas. Co za dużo, to niezdrowo!
- A ja tam mam nadzieję, że Włosi obronią jutro tytuł – odpowiedziała Walawska – grają naprawdę dobrą siatkówkę, należy im się według mnie!
            Nazajutrz Dagmara wróciła do Częstochowy, a Marta do babci. Zarówno Stęplewska, jak i Drewicz, były tak zaaferowane poniedziałkowym powrotem narzeczonych, że polerowały mieszkania na błysk, robiły zakupy i przyrządzały ulubione potrawy chłopaków. Marta natomiast spędziła cały dzień z babcią, opowiadając jej o wydarzeniach minionego tygodnia, jak również oglądając stare zdjęcia i wspominając, a także rozmawiając o nowym etapie w życiu Walawskiej, jakim niewątpliwie były studia. Wieczorem wpadł Krzysiek, by obejrzeć mecz finałowy. Ku uciesze Marty, Włosi obronili tytuł, pokonując Rosję stosunkiem 15:10 w tie-breaku. Trwała właśnie dekoracja medalistów i przyznawanie nagród indywidualnych, którą przyjaciele śledzili, co i rusz komentując wszystko, co akurat w danym momencie przykuło ich uwagę.
- W ogóle – zaczęła Walawska – Arek chyba zaliczy te mistrzostwa do średnio udanych, jak myślisz?
- Wiesz, wydaje mi się, że momentami zmęczenie dawało mu się we znaki – odparł Krzysiek – mimo wszystko to był wyczerpujący sezon. On szalał w Rzeszowie, jak walczyliśmy o przyszłoroczne Mistrzostwa Świata. Momentami to naprawdę myślałem, że przeskoczy nad siatką na drugą stronę – zaśmiał się
- Nie no o tym, że jest znakomitym siatkarzem miałam okazję się już przekonać nie raz i nie dwa. Może faktycznie był przemęczony. Wiesz, powiem ci tak szczerze. Mimo, że będzie mi tu cholernie brakować i jego, i Agi, to cieszę się, że znów jedzie do tych Włoch
- Pewnie, że tak – przyjaciel wszedł dziewczynie w słowo – to dla niego ogromna szansa. Podszkoli się jeszcze bardziej, wyeliminuje większość błędów, które gdzieś tam zdarza mu się czasami popełniać i w ogóle
- Zobaczysz – zaśmiała się Marta – za rok na zgrupowaniu w Spale przed rozpoczęciem sezonu, to was wszystkich skasuje tam! No i przeskoczy tę siatkę w końcu! A kto wie, może nawet zdobędą z Maceratą mistrzostwo Włoch! W sumie nie zdziwiłabym się
- Jedno jest pewne Mała: on nam jeszcze sporo w tej siatkówce namiesza – roześmiał się Krzysiek, spoglądając co chwila w telewizor, gdzie Włosi ze złotymi medalami na piersiach ustawiali się właśnie do wspólnego zdjęcia.

* * *
Piętnaście. Pozdrawiam, niecodzienna.

piątek, 21 września 2012

ROZDZIAŁ 14.


            W sobotę Marta poszła z babcią na zakupy, a o godzinie 15 zgodnie z umową stawiła się u Krzyśka. Jaka była jej radość, gdy drzwi otworzył nie kto inny, jak…
- Aga! – rozradowana Marta rzuciła jej się na szyję – jak się cieszę, że cię widzę!
- Tak, ja też się cieszę, ale zaraz mnie udusisz – zaśmiała się Agnieszka
            Z salonu dobiegły Martę śmiechy przyjaciół. Weszły obie i Walawska przywitała się ze wszystkimi. Aga przywiozła ze sobą również Magdę Szymańską i małą Oliwkę, która śmiejąc się głośno siedziała na plecach Krzyśka, udającego konia.
- Dobra, starczy tego dobrego, wujek musi odpocząć – zażartował Krzysiek, witając się z przyjaciółką i siadając na kanapie. Dziewczynka od razu wpasowała mu się na kolana.
            Marta zajęła się rozmową z Pauliną i Dagmarą, z którymi ostatni raz widziała się jeszcze przed wynikami matur. Dziewczyny zaaferowane były przygotowaniami do ślubów, które były dopiero w początkowym stadium, jednak już dostarczały wielu emocji.
- Ale macie już terminy? – spytała Walawska
- My tak, zdecydowaliśmy się na trzynastego maja – odpowiedziała Dagmara
- E tam – wtrąciła Paulina – w maju nie ma „r”, my myślimy o czerwcu, ale dopiero jak Mariusz wróci z Rzymu, to pojedziemy w któryś weekend do Wielunia, ogarnąć salę i kościół
- Naprawdę wierzysz w te przesądy z „r”? – zaśmiała się Marta – uważam, że jak ludzie są w sobie zakochani, to będą szczęśliwi nawet i bez tej literki w miesiącu. Spójrz na Agę, jak promienieje, a jakoś nie kojarzę, żeby w nazwie „lipiec”…
- Oj, przecież żartuję – przerwała jej Paulina – tak naprawdę to myśleliśmy o maju, ale Daga z Miśkiem byli pierwsi, więc my przerzucimy na czerwiec, jak będą jeszcze terminy. W końcu co za dużo, to niezdrowo, na ilu weselach w ciągu jednego miesiąca można się bawić!
- No i Skra będzie usidlona i zaobrączkowana. No, nie cała, bo ten – wskazała na Krzyśka – to chyba nigdy się nie ustatkuje, do ołtarza pójdzie przy balkoniku jako emeryt! – zażartowała, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem
- Mała, nie przeginaj! – udał obrażonego sam zainteresowany – powiedziałem ci wczoraj, że do trzydziestki się ożenię, inaczej nie nazywam się Ignaczak!
- I tak ci nie wierzę – wypięła mu język
- Chcesz się założyć?! Przegrany wymyśla karę wygranemu – wyciągnął rękę w jej stronę
- Stoi – Marta podała mu rękę i zwróciła się do braci Stelmach – Może któryś z was przeciąć? Tylko wam mogę tu ufać, z babami to lepiej w żadne układy nie wchodzić! – puściła im oczko, na co dziewczyny zareagowały oburzeniem, a siedząca obok Aga dała jej kuksańca
            Zaczął się mecz z Chorwacją. Początkowo Polacy grali trochę nerwowo, niepewnie, jednak z czasem zaczęli pokazywać dobrą siatkówkę. Krzysiek tęsknie patrzył w telewizor. Marta wiedziała, że strasznie chciałby teraz być z chłopakami w Rzymie i żałuje tego, co się stało. I chociaż skrzętnie udawało mu się to ukryć przed resztą, to jednak nie przed nią. Znała go na wylot, każdy gest, każdą minę, każdą reakcję, więc wiedziała, że mimo upływu czasu, przyjaciel cały czas ma w głowie mętlik, związany z „aferą olsztyńską”, jak wydarzenie to nazwały dziennikarskie hieny. Druga sprawa, że nikt zbytnio nie zwracał uwagi na Ignaczaka, każdy zaaferowany był tym, co widać było w telewizji, dopingując naszą reprezentację tak głośno, że Marta miała wrażenie, iż zaraz usłyszą ich we Włoszech. Jednak opłacało się! Polska wygrała swój pierwszy mecz na tegorocznych Mistrzostwach Europy wynikiem 3:0, pokonując Chorwację do 22. w pierwszym, do 19. w drugim i do 21. w trzecim secie. Radości nie było końca, a Marta zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądać owa radość, jeśli faktycznie siatkarze zdobędą medal.
            Gdy emocje opadły, dziewczyny zaczęły się zbierać. Umówiły się na jutrzejsze oglądanie meczu przeciwko Rosji i postanowiły zrobić sobie babski wieczór w mieszkaniu Pauliny i Mariusza. Mieszkali na tym samym osiedlu, co Krzysiek, kilka bloków dalej. Tak więc Aga, która przyjechała samochodem, podwiozła Martę do babci, by zabrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy oraz uprzedzić panią Barbarę, że nie wróci dziś na noc, reszta natomiast udała się do Wlazłych. Wracając od babci dziewczyny wstąpiły do sklepu po zapas wina na wieczór, który jak przeczuwały, przeciągnie się do rana. Gdy dotarły na miejsce, Magda właśnie usypiała Oliwkę, która zmęczona długim dniem, jak i podróżą do Bełchatowa, była coraz bardziej marudna, aż w końcu usnęła. Szymańska zamknęła drzwi do pokoju, zostawiając małej włączoną lampkę na wypadek, gdyby obudziła się w nocy.
            Dziewczyny kończyły właśnie przygotowywać jakieś jedzenie, Paulina wzięła kieliszki i butelkę wina, po czym udały się do salonu i usadowiły na podłodze. Rozmawiały praktycznie o wszystkim: o planach na przyszłość, o studiach Walawskiej i życiu w Warszawie, o wyjeździe Arka i Agi do Włoch, o planach ślubnych Pauliny i Dagmary, o życiu na odległość jaka czekała Magdę i Grześka, a także Martę i Michała. Nie zabrakło również rozmów na temat siatkówki: zarówno o sekcji kobiecej Skry Bełchatów, gdzie grała Drewicz, jak i o reprezentacji, w której grali ich mężczyźni. Wspominały również incydent, który spowodował wykluczenie Krzyśka, Andrzeja i Łukasza z reprezentacji. Wszystkie jednogłośnie uznały, że racja, panowie są sami sobie winni i mają w pewnym sensie nauczkę, jednak nie ma co tego roztrząsać, pozostało czekać do końca roku i liczyć na to, że zostaną powołani do reprezentacji w następnym sezonie.
- W ogóle Marta – odezwała się Paulina chcąc zmienić ten niezbyt przyjemny dla wszystkich temat – ty mieszkasz u babci teraz,  tak? Nie chciałabyś przenieść się do mnie na ten tydzień? Mariusza nie będzie, bo niezależnie od tego, jak im pójdzie na Mistrzostwach, zostaną do finału. A tu co? Magda z Agą jadą w poniedziałek rano, ja mam treningi, to Daga się będzie nudzić sama. Poza tym z tobą zawsze się coś dzieje. Do tego nadrobimy wszystko, co zaległe i w pewnym sensie „na zapas”, w końcu jak już wrócisz do Warszawy, to nie będziemy się tak często widywać. No i dzięki tobie będziemy miały wstęp do Krzyśka na mecze – puściła oczko i zaśmiała się – bo Mariusz opowiadał mi, jaki armagedon potrafią zrobić Stelmachy i Krzysiek, więc ja nie będę tu codziennie sprzątać po ich wyjściu!
- Sama nie wiem, babcia się raczej nie ucieszy… W końcu przyjechałam tu do niej…
- Tak jasne, bo ci uwierzę – ożywiła się Dagmara – wiadomo, że przyjechałaś przede wszystkim do Krzyśka, twoja babcia też sobie z tego zdaje sprawę, wierz mi. Osobiście uważam, że to świetny pomysł! Przynajmniej nie będę zalegać całymi dniami w domu, jak Pauli nie będzie, tylko coś ogarniemy zawsze
- No dobra, pogadam jutro z babcią – widząc radość dziewczyn dodała pospiesznie – ale niczego nie obiecuję, wszystko zależy od niej!
            W końcu widząc, że zaczyna świtać, dziewczyny postanowiły pójść spać. Nazajutrz Marta obudziła się jako pierwsza. Napisała reszcie kartkę, że spotkają się wieczorem u Krzyśka i wtedy da im znać, co ustaliła z babcią, po czym wyszła z mieszkania. Będąc już na zewnątrz dostrzegła doskonale znaną jej sylwetkę.
- Ignaczak! Ty biegasz?! – zaśmiała się wołając w stronę przyjaciela
- O, siema Mała – powiedział Krzysiek podbiegając do niej – no wypadałoby, jakby na to nie patrzeć, jestem sportowcem
- No tak ale myślałam, że poza treningami, to cię wołami nie zaciągnie do czegokolwiek! Tak przynajmniej zawsze było w Wałbrzychu, z tego co pamiętam
- Oj, dawno i nieprawda! Co ty mi tu wyciągasz za brudy sprzed stu lat – zaśmiał się – w zasadzie to wracałem do domu, ale jak chcesz, to cię mogę odprowadzić. Do babci idziesz, jak przypuszczam?
- Tak, nocowałam u Pauliny, bo musiałyśmy się wygadać wszystkie. Zaproponowała mi, żebym na ten tydzień przeniosła się do niej, ale nie wiem, co na to babcia…
- Co ty babci swojej nie znasz? Przecież to świetna kobieta, wyrozumiała i w ogóle. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko
- Zobaczymy, porozmawiam z nią
            Dalszą drogę przebyli żartując i wspominając czasy jak Krzysiek trenował w Wałbrzychu. Pod blokiem pani Barbary pożegnali się i potwierdzili wieczorne spotkanie u Ignaczaka. Marta weszła do mieszkania. Babcia zajmowała się obiadem w kuchni.
- Dobrze, że jesteś Martuniu, robię pomidorówkę, tak jak lubisz – pani Walawska uśmiechnęła się do wnuczki
- Super! – rozentuzjazmowała się Marta – wiesz babciu, bo mam małą sprawę do ciebie…
- Ile? – zaśmiała się starsza pani
- Nie, nie o to chodzi zupełnie! Bo Paulina zaproponowała mi, żebym spędziła u niej ten tydzień. Nie ma Mariusza, bo wiesz babciu, jest w Rzymie na tych Mistrzostwach razem z Michałem Winiarskim i przyjechała do niej Dagmara, narzeczona Miśka, no i sama będzie się nudzić, jak Paula będzie na treningach i w ogóle… Obiecuję, że będę pod telefonem i jak tylko będziesz chciała, to przyjdę! – dodała pospiesznie, na co babcia roześmiała się
- Ale po jednym warunkiem. Przyprowadzisz je jutro na obiad do mnie. Krzysia też. To takie kochane dzieciaki, bardzo lubię całą trójkę
- Dzięki babciu, wiedziałam, że się zgodzisz – Marta pocałowała babcię w policzek i poszła nakryć do stołu

* * *
Mamy czternastkę. Do tego dzisiaj kilka ogłoszeń parafialnych, a mianowicie:

1. Rozdziały 14 - 16/17 miały pojawić się w ubiegły weekend, ale z powodu mojego zwariowanego internetu, a później różnych spraw do ogarnięcia, będą dopiero teraz. Plan jest taki, by wieczorem pojawiła się 15., jutro 16., a najpóźniej w niedzielę 17. Potem częstotliwość publikacji trochę się zmniejszy.

2. Na górze macie 3 linki: pierwszy z bohaterami tego opowiadania, nad którymi musiałam trochę popracować (co również przyczyniło się do opóźnienia rozdziałów), drugi do strony tego opowiadania na Facebooku (zachęcam do polubienia, bo zaraz po wrzuceniu nowego rozdziału od razu informuję o tym na fejsie - jeśli nie chce Wam się tam wchodzić, to po prawej stronie jest możliwość bezpośredniego "zlajkowania"), natomiast trzeci dotyczy siatkarskiego bloga, którego jestem współautorką, a który wymaga troszeczkę reklamy (taka mała autopromocja, a co! :D)

3. Po statystykach widzę, że zrobiło Was się tutaj całkiem sporo, więc naprawdę byłoby mi bardzo miło, gdybyście cokolwiek po sobie zostawi(a)li. Może macie jakieś spostrzeżenia, uwagi, wątpliwości lub chcecie po prostu podyskutować - śmiało, piszcie! Zapewniam Was, że nie gryzę, a bardzo chętnie poznam Wasze opinie lub odpowiem na ewentualne pytania :)
Pozdrawiam, niecodzienna.

P.S. Dzisiaj rozpoczyna się Memoriał Ambroziaka, w końcu! Ktoś się wybiera? :)

sobota, 15 września 2012

ROZDZIAŁ 13.


            Tydzień, podczas którego Michał był w Warszawie dobiegł końca. Stali właśnie w piątkę na Dworcu Centralnym i czekali na pociąg do Piły.
- No ale musisz jechać? – przekomarzała się Marta – może jednak zostaniesz jeszcze?
- Mysz, wiesz o tym, że muszę. Treningi i w ogóle…
- MYSZ?! Ja pierdolę! – Zbyszek śmiejąc się teatralnie przewrócił oczami
- O co ci chodzi? To moja sprawa, jak się do niej zwracam – Michał jak zwykle zaczynał się złościć
- Spoko, twoja sprawa, no ale MYSZ?! Niedługo przelecisz wszystkie gryzonie i będziesz wołał za Martą szczurku, chomiku, czy… - śmiech przerwał mu kontynuację wątku, musiał się uspokoić – ŚWINKO, od świnki morskiej – dokończył, po czym wszyscy zaczęli się śmiać
- Bujaj się Bartman, dla Miśka to mogę być i wiewiórką! – Marta wypięła mu język
            Pociąg leniwie wtoczył się na stację, więc wszyscy pożegnali się z Michałem. Walawska umówiła się z nim dopiero na drugą połowę września, na teraz zrodził się w jej głowie pewien plan, który chciała zrealizować. Wracali właśnie do samochodu Marty.
- To co Zibi, wpadasz na obiad do nas? – spytała Karolina - mamy jakieś słoiczki od rodziców, to ogarniemy coś normalnego, przejadła mi się już pizza
- W sumie chętnie, u mnie w domu to na obiad nie mam co liczyć, starzy w pracy
- A rączek nie masz? U nas nie ma czekania na gotowe, tylko będziesz pomagał jak każdy. W końcu na obiad trzeba sobie zasłużyć – Marta poruszyła znacząco brwiami
- Zołza… AŁA, bolało! – krzyknął, gdy dziewczyna szturchnęła go w żebra
- Miało boleć Bartman! – zaśmiała się
            W drodze na Petofiego zajechali jeszcze do sklepu, by zrobić zakupy. Nie obyło się bez sprzeczek, co jest im potrzebne, a co nie. Z boku sytuacja wyglądała komicznie: Marta ze Zbyszkiem pakowali do wózka wszystko, co im pasowało, natomiast Karolina po kolei wyciągała to, odkładając na półki.
- Zibi, do cholery! – Karolina zaczynała się na nich wkurzać – za chwilę ja dopakuję tutaj to, co mi się tylko podoba i podstawię ci pod nos, żebyś płacił
- Dobra, już dobra – jak na komendę spoważniał Zbyszek
- Idź Bartman, będziesz w przyszłości większym pantoflarzem, niż Maciek – rzuciła Marta
- Ej! – zareagowali obaj
- Dobra, bez fukania tu na mnie, żartuję przecież!
            Kupili wszystko z listy Ignaczakówny, Walawska przemyciła również kilka innych rzeczy i pojechali do domu. Na miejscu od razu zajęli się obiadem, jednak kiedy Zbyszek robił więcej bałaganu, niż pożytku i nie chciał się ogarnąć, pomimo próśb i gróźb Karoliny, został wyrzucony z kuchni. Marta śmiała się, że za karę nie dostanie jedzenia, więc do końca przymilał się, nakrył do stołu i dostąpił „zaszczytu”, jakim był wspólny posiłek. W międzyczasie Walawska wykonała telefon, by potwierdzić swoje plany. Po obiedzie siedzieli, pijąc herbatę z sokiem malinowym. Wieczorem zadzwonił też Misiek, że dojechał, że dziękuje za pobyt i, że tęskni. Zbyszek pojechał do domu, Karwowscy zajęli się sobą, a Marta poszła się spakować.
            W piątek wczesnym rankiem wyjechała z Warszawy, a dojechawszy na miejsce, zadzwoniła do Krzyśka. Dawno nie rozmawiała z przyjacielem, gdyż oboje zajęci byli swoimi sprawami.
- No siema brat, co tam?
- Cześć Mała! – wyraźnie ucieszył się chłopak – właśnie wróciłem do domu z treningu, zmęczony trochę jestem. A co u ciebie?
- Do przodu, staramy się – zaśmiała się – trochę się u mnie pozmieniało, będziesz w szoku jak ci to wszystko opowiem!
- No, jestem ciekawy, u mnie w sumie też trochę zmian, ale tych przewidywalnych. Dobra, to opo… kurwa poczekaj chwilę, bo ktoś puka. Oddzwonię – rozłączył się
- NIESPODZIANKA! – krzyknęła Marta, rzucając się na szyję przyjacielowi
- Ale jak… przed chwilą… - Krzysiek nie krył zaskoczenia
- No musiałam wybadać, czy w domu jesteś, w ciemno przecież nie przychodziłabym tu. Co, nie cieszysz się i mam sobie iść? – spytała przekornie
- Idź głupia! Pewnie, że się cholernie cieszę! Stęskniłem się za tobą, Mała, na długo przyjechałaś?
- Na jakieś trzy tygodnie, na któryś weekend chyba nawet rodzice zawitają do babci. Właśnie, chodź tam ze mną. Muszę zawieźć torbę, przywitać się i takie tam, a babcia cię lubi, to sobie pogadacie.
            Zajechali do pani Barbary Walawskiej, która nie mogła się już doczekać wnuczki.
- Martuniu, nareszcie jesteś!
- Cześć babciu – przytuliła się – przyprowadziłam ze sobą Krzyśka
- Dzień dobry pani – przywitał się stawiając walizkę przyjaciółki
- Dzień dobry, Krzysiu, miło cię widzieć. Wchodźcie, dzieci, wchodźcie! Zrobiłam sernik z brzoskwiniami, taki jak lubisz Martuniu, już robię herbatę.
            Posiedzieli u babci Marty, Walawska rozpakowała się, zajmując jak zawsze dawny pokój ojca i postanowili wrócić do Krzyśka, żeby porozmawiać. Oczywiście pani Walawska nie chciała wypuścić ich bez obiadu, a wiadome jest, że z babciami w tej kwestii się nie dyskutuje. Tak więc po posiłku poszli do przyjaciela Marty, zahaczając po drodze o cmentarz, gdzie Walawska zapaliła znicze na grobie dziadka. Gdy wreszcie dotarli do celu, mieli czas, by spokojnie porozmawiać. Sącząc wino Krzysiek opowiadał o swoim pobycie w Ostrołęce. Tak jak przypuszczała Marta, zszedł się z Ewą. Jednak jak sam podkreślał, za wcześnie, by snuć dalekosiężne plany.
- No jak to Ignaczak? Trzydziecha na karku, może w końcu wypadałoby się ustatkować, ożenić, rodzinę założyć, czy coś? – śmiała się Marta
- Nie trzydziecha, tylko dwadzieścia siedem, proszę mnie tu nie postarzać! – odpowiedział jej, udając wielce obrażonego – poza tym zobaczysz, do trzydziestki się ożenię, inaczej nie nazywam się Ignaczak – zaśmiał się wreszcie
- No ciekawa jestem! No, ale powiem ci, że u mnie też zmiany, zmiany, zmiany
- Zmiany? To opowiadaj
- No to pojechałam do tej całej Piły… – Marta opowiedziała wszystko przyjacielowi o wyjeździe, Zbyszku i Michale, kłótni z Kamilem, powrocie do Warszawy, „intrydze” Karoliny i jej niespodziewanym zejściu się z Kubiakiem oraz o wspólnie spędzonych chwilach w piątkę - …no i tak to się wszystko potoczyło
- Jej, nieźle – Krzysiek był wyraźnie zaskoczony – ale powiedz mi, ty z tym Kubiakiem, to tak na poważne?
- Sama nie wiem – Walawska zamyśliła się – wiesz, fajnie mi z nim, strasznie mnie do niego ciągnie, jest taki… pocieszny. Ale nie wiem, czy wyjdzie z tego coś poważnego, czas pokaże
- Ale pamiętaj Mała, jedna twoja łza i chłopak ma przejebane do końca życia. Będę musiał mu to powiedzieć przy najbliższej okazji
- Pamiętam Krzysiu – wtuliła się w przyjaciela – a ty pamiętaj, że jestem już dużą dziewczynką i nie musisz się mną już aż tak bardzo przejmować. Dobra, powiedz mi dziewczyny w domach, czy ruszyły za swoimi do Rzymu?
- Obie w Bełchatowie, a co?
- No nic, może ogarnęlibyśmy się we czwórkę na mecze tutaj? – spojrzała błagalnym wzrokiem, po czym zachichotała – zrobimy ci tu ładny babiniec!
- O nie, z trzema babami, to ja zwariuję, wezmę sobie Stelmachów i będzie po równo.
            Tak więc obdzwonili wszystkich zainteresowanych umawiając się na jutro na godzinę 15, następnie Krzysiek odprowadził Martę do mieszkania babci, gdzie jeszcze długo we dwie rozmawiały. W końcu Walawska poszła się położyć. Leżąc już w łóżku rozmawiała jeszcze z Michałem, w końcu usnęła, zmęczona całym dniem.

* * *
Trzynaście.

ROZDZIAŁ 12.


            Gdy Marta i Michał usłyszeli na klatce głosy ich przyjaciół, zajęli ustalone wcześniej „pozycje” i czekali. Karolina, Maciek i Zbyszek weszli do mieszkania czymś wyraźnie rozbawieni. Szybko jednak miny im zrzedły, gdy zobaczyli idącą w ich kierunku Martę ze łzami w oczach.
- Gdzie jest Michał? – spytała zdumiona Karolina
- Właśnie się pakuje i wraca do domu. Jesteś z siebie zadowolona? – rzuciła Marta, po czym weszła do łazienki, trzaskając drzwiami.
            Narzeczeni wraz ze Zbyszkiem spojrzeli na siebie kompletnie zdezorientowani. Nie rozumieli, co poszło nie tak w ich, z założenia, genialnym planie. Postanowili się podzielić i dowiedzieć się, co zaszło podczas ich nieobecności. Najpierw do akcji wkroczył Zibi:
- Ej, co jest grane? – rzucił do Miśka, wchodząc do pokoju
- Dzięki, możesz być z siebie dumny stary – nawet na niego nie spojrzał, zajęty był pakowaniem
- Powiesz wreszcie o co chodzi?!
- Ona WOLI CIEBIE. Jesteś zadowolony, że zrobiłem z siebie debila?
- Co?! O czym ty gadasz?!
- Zostawiliście nam tę durną kartkę, więc zaczęliśmy rozmawiać. Powiedziałem jej o wszystkim, że nie jest mi obojętna, że cały czas o niej myślę… A ona mi wyjeżdża, że też się zadurzyła. W TOBIE! Ustaliliśmy, że lepiej będzie, jak wrócę do Piły. A teraz pozwól, że dokończę się pakować. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć – powiedział Michał, a Zbyszek nie mając pojęcia o co chodzi, wyszedł z pokoju i skierował się do Karoliny i Maćka
- Nie ogarniam. Powiedział jej wszystko to, co do tej pory mówił mi, a ona podobno powiedziała mu, że leci na mnie. Może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi?
- Czekaj, ja z nią pogadam – powiedziała Karolina kierując się w stronę łazienki – Marta, otwórz!
- Czego chcesz? – spytała Walawska wpuszczając przyjaciółkę do środka
- Możesz mi powiedzieć, co ty wyrabiasz?
- Ja co wyrabiam? Chyba co ty wyrabiasz? Kto cię prosił, żebyś się wtrącała? Gdyby nie te twoje głupie gierki od samego rana, miałabym okazję ci wszystko wytłumaczyć! A tak? Dziękuję, wszystko spieprzyłaś!
- Ale co się dzieje, dlaczego Zbyszek? Przecież wczoraj mówiłaś…
- Wczoraj, wczoraj! – Marta zaczęła przedrzeźniać przyjaciółkę – Przeszło mi! Powiedziałam ci o tym wszystkim i poczułam, jak wszystko to, o czym mówię ulatuje ze mnie, jak powietrze z materaca. A rano, widząc ich obu nie miałam wątpliwości, że wczoraj się pomyliłam. To Zbyszek, a nie Michał…
- Nie, ja zwariuję, dosyć tego, do cholery! – Karolina na siłę wyciągnęła Martę z łazienki i zaprowadziła do salonu, następnie to samo zrobiła z Michałem, wołając przy tym resztę – co się tu kurwa dzieje?! Ty – wskazała na przyjaciółkę – lecisz na niego, a ty – wskazała palcem na Miśka – lecisz na nią! I to sobie mieliście ustalić podczas naszej nieobecności! Czy to kurwa takie trudne?!
            Zapadła niezręczna cisza, którą w końcu przerwała Marta swoim wybuchem śmiechu. Zaraz za nią dołączył Michał.
- Nie, ja się poddaję! – powiedziała rozbawiona Walawska – spójrzcie tylko na swoje miny, głąby. Jeden–jeden, Misiaki!
- Czyli jak w końcu?! Dogadaliście się, czy nie?
- No jasne! – Misiek również nie mógł opanować śmiechu
- Ja z wami po prostu zwariuję! Wywiozą mnie stąd do psychiatryka i tak się skończy kariera Karoliny Ignaczak, wziętej pedagog
- Na razie, to ty może chociaż rozpocznij te studia – Marta znacząco poruszyła brwiami – dobra, to co dzisiaj robimy?
- Nie wiem, możemy iść do kina, albo do jakiegoś klubu potańczyć – wymieniał Maciek
- Taa, do klubu… - zaczął śmiać się Zbyszek – a Młody zostanie domu pilnować?
- W sumie nie mam ochoty na żadną imprezę, więc może kupimy coś sensownego do picia i po prostu zostaniemy w domu? – spytała Karolina, na co wszyscy przystali.
            Marta z Michałem postanowili wcześniej pójść na spacer, by mogli pobyć trochę sami. Zdecydowali się na Starówkę. Przemierzali właśnie Krakowskie Przedmieście, zajadając się lodami kupionymi w cukierni na Nowym Świecie.
- O, a tu właśnie będę studiować – rzuciła, wskazując główną bramę Uniwersytetu Warszawskiego – oglądałeś może „Kogel Mogel”?
- „Kogel Mogel”? – powtórzył Michał – czekaj, to ta polska komedia, co ona ucieka sprzed ołtarza, bo dowiedziała się, że się dostała na studia do Warszawy i zostaje opiekunką Piotrusia, bo…
- Tak, o ten film mi chodzi. Tam jest taka scena, pamiętasz? Jak Kasia staje w tej bramie i wchodzi na kampus
- Faktycznie, było tam coś takiego
- No właśnie, to będąc małą dziewczynką zawsze sobie wyobrażałam, że tak będzie wyglądać mój początek studiów! – powiedziała z dumą, na co Michał zareagował śmiechem – no i z czego się śmiejesz?
- Chciałbym to zobaczyć! – odpowiedział, nie przestając się śmiać
- A to zapraszam pierwszego października, to zobaczysz
- Nie dam rady. Ale zrób zdjęcie, a najlepiej nagraj i sobie obejrzę
- Głupi jesteś – Marta potargała chłopakowi włosy
            Dalszą drogę przebyli śmiejąc się i wygłupiając, jednak spacerując uliczkami Starego Miasta Marcie znów udzielił się romantyczny nastrój. Usiedli na ławeczce na zwanym przez Walawską „Starówkowym tarasie widokowym”.
- Któregoś razu musimy pochodzić po praskiej stronie – wskazała palcem przed siebie – w sumie to nie pogardziłabym też wizytą w zoo
- O, do zoo to jutro możemy iść, zabierzemy resztę, jak będą chcieli i tam połazimy. A co do Pragi… nie boisz się? Wiesz, różnie ludzie gadają…
- Zwariowałeś? Dla mnie to jakieś stereotypy, że Praga straszna bo to, czy tamto. Dzielnica jak każde inne. W sumie nawet chciałabym tam mieszkać. No, ale mamy już te Bielany z Karwowskimi, więc może na starość się tam przeprowadzę – zaśmiała się – o ile nie postanowię wrócić do Wałbrzycha, czy coś
            Zrobiło się chłodno, więc wrócili do domu. Po drodze wstąpili do sklepu po zapas alkoholu na wieczór i udali się na Petofiego 7. A tam impreza trwała w najlepsze. Muzykę słychać było już na klatce schodowej, więc Marta spodziewała się tłumów w mieszkaniu. Nic bardziej mylnego! Zbyszek stał na stole z odświeżaczem powietrza zamiast mikrofonu i śpiewał „Daj mi tę noc”, nieźle się przy tym wczuwając i przytupując w rytm, natomiast Karolina z Maćkiem w tym czasie śmiali się, leżąc na kanapie. Gdy piosenka dobiegła końca, cała trójka zwróciła uwagę na Martę i Michała, którzy na widok Zibiego, pokładali się ze śmiechu w wejściu do salonu.
- Chodźcie, robimy karaoke! – krzyknął Zbyszek
- No, chyba nie do końca karaoke, skoro śpiewasz razem z wokalistą – Marcie jako pierwszej udało się opanować śmiech
- Ojj, nieistotne, z wokalistą, czy bez! Dobra, to kto następny?
- Mogę być ja – powiedziała Marta, przejmując od Zbyszka „mikrofon” – nie wiem, ogarnijcie mi może „Kiedy powiem sobie dość” O.N.A. na dobry początek
- To będzie masakra, nie mam zatyczek do uszu! – śmiał się Zibi
- Bujaj się Bartman, sam nie byłeś lepszy! – odgryzła się Walawska, wytykając mu język
            Śpiewali dotąd, aż każde zdarło sobie gardło. A repertuar był przeróżny: i disco polo, i rock, i piosenki z lat ’80, w zasadzie wszystko, co komuś z nich przyszło do głowy. Dziwili się, że sąsiedzi są na tyle wyrozumiali, że nikt nie przyszedł ich uciszyć, ani nie wezwał policji. W końcu nad ranem uznali, że wypadałoby się jednak przespać. Postanowili, że jak wstaną, ogarną wycieczkę do zoo, na którą tak bardzo nalegała Walawską. Zibi dostał swój przydział w salonie, natomiast Michał miał spać z Martą. Przed snem jeszcze długo rozmawiali, jak będzie wyglądać ich „wspólna przyszłość”. No, może to za dużo powiedziane, jednak nie ulegało wątpliwości, że dystans Warszawa-Piła jakoś trzeba pogodzić. Telefon, gadu-gadu, czy Skype – a i owszem, ale spotkać się też wypadałoby czasem. „Wypadałoby”, dobre sobie. Oboje chcieli widywać się jak najczęściej, ale wiadome było, że ani Marta nie przeprowadzi się nagle do Piły, ani Michał z kolei nie przeniesie się do Warszawy. Ustalili, że w miarę jak pozwolą im obowiązki, będą starali się jeździć do siebie na przemian. W końcu usnęli wtuleni w siebie.

* * *
Dwunasteczka.