poniedziałek, 29 października 2012

ROZDZIAŁ 18.



            Weekend minął jak zawsze zdecydowanie za szybko. Wszyscy powoli dochodzili do siebie po wydarzeniach minionego tygodnia. Nawet Krzysiek był coraz bardziej obecny, powoli znikało charakterystyczne zamyślenie ostatnich dni, a na jego twarzy coraz częściej gościł uśmiech. Marta bardzo się z tego cieszyła, nie mogła patrzeć jak jej przyjaciel cierpi. W niedzielę wczesnym popołudniem wszyscy ruszyli w drogę powrotną, zostawiając na Petofiego tylko trójkę lokatorów. Kolejny tydzień również minął w ekspresowym tempie i ani się wszyscy obejrzeli, szykowali się już na pierwsze zajęcia. Dla Maćka była to już w pewnym sensie rutyna, jednak dziewczyny były bardzo przejęte tym faktem. Jadąc autobusem Marta zastanawiała się, jak wyglądać będą zajęcia, czy wykładowcy będą mieli w sobie tę samą pasję, jaką miał jej licealny wychowawca, a także, czy pozna kogoś ciekawego. Wchodząc do Auditorium Maximum na głównym kampusie Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie zaczynała zajęcia, zderzyła się z kimś.
- Przepraszam – odezwała się speszona dziewczyna
- Nic się nie stało, to ja przepraszam, zamyśliłam się – odpowiedziała jej Marta
- Też pierwszy rok? – dziewczyna trzymała w ręku paczkę papierosów, więc zaciekawiona pytaniem Walawska również postanowiła zapalić
- Tak, historia – odpowiedziała szukając w torebce zapalniczki
- No, w końcu poznam kogoś przed zajęciami – dziewczyna rozpromieniła się – ja też zaczynam historię. Barbara Zawadzka – dodała wyciągając rękę i uśmiechając się przyjaźnie
- Miło mi, Marta Walawska – odwzajemniła uśmiech i podała rękę dziewczynie.
            Na zajęciach trzymały się razem. Od razu, stojąc już przed budynkiem i paląc papierosy znalazły wspólny język. Basia wydawała się spokojną osobą, jednak jak się rozkręciła, była równie postrzelona jak Marta – jak to określili je pozostali znajomi. Pozostali, to znaczy Amelia Załuska i Jacek Wolański („kolejna para do kolekcji” – pomyślała Walawska, zapoznając się z nimi), a także Jola Wachowicz. Z racji, że na pierwszym roku studenci do grup ćwiczeniowych dzieleni są według alfabetu, cała piątka trafiła razem, co oznaczało, że wszystkie zajęcia będą mieli wspólnie. Marta ucieszyła się, bo nowopoznane osoby zdawały się być bardzo sympatyczne, więc miała nadzieję, że znalazła odpowiednich dla siebie znajomych. I nie pomyliła się. Czas mijał i ani się obejrzała, listopad wszedł na dobre w ich życie. W międzyczasie Marta na zmianę jeździła na weekend do Piły lub oczekiwała przybycia Michała do Warszawy. Nowi znajomi szybko zaskarbili sobie sympatię zarówno siatkarza, jak i Karoliny oraz Maćka, co dodatkowo cieszyło dziewczynę.
            Zbliżał się siedemnasty listopada, a co za tym idzie urodziny Marty. Dzień ten przypadał w sobotę, więc Walawska chciała urządzić imprezę urodzinową, jednak zarówno Karolina z Maćkiem, jak i Basia z Jolą zaplanowali wyjazdy do domów. Michał natomiast nie mógł przyjechać ze względu na treningi w Jokerze, a i Marcie odradził wizytę w Pile tłumacząc, że prawie cały weekend spędzi na hali i dziewczyna po prostu się wynudzi. Postanowiła więc, że razem z Amel i Jackiem pójdą do któregoś z warszawskich klubów potańczyć.
            W piątek jej współlokatorzy pożegnali się i wyruszyli do Wałbrzycha. Marta siedziała na kuchennym parapecie z kieliszkiem wina. Śnieg w tym roku spadł dość wcześnie, więc Walawska wpatrywała się w pokryte białym puchem dachy i drzewa, a także na opadające powoli płatki. „Łuu… wszystkiego najlepszego!” – powiedziała sama do siebie z sarkazmem, gdy zegar wybił północ. „To będą twoje najwspanialsze urodziny, nie ma co”, dodała z przekąsem. Nagle usłyszała pukanie do drzwi, które z uwagi na tak późną porę, zaniepokoiło ją. W drzwiach stała przerażona Basia.
- Co ty tu… - zaczęła zaskoczona Marta
- Szybko proszę, pomóż mi! W moim mieszkaniu pękła rura, dostałam wiadomość od sąsiadów, że ich zalewam! Hydraulik już jedzie, ale tam wszystko pływa! Proszę, sama się nie ogarnę z tym wszystkim, pojedziesz ze mną? – wypowiedziała niemalże na wdechu
- Jasne, tylko się ubiorę – rzuciła Marta wbiegając do pokoju i zakładając na siebie dżinsy i ulubiony kremowy sweter
            Pospiesznie wyszły z mieszkania. Basia nerwowo wciskała guzik przywołujący windę, gdy ta wciąż nie przyjeżdżała. „Taaaak, to na pewno będą twoje najwspanialsze urodziny”, pomyślała kolejny raz Marta, zjeżdżając na dół z Zawadzką.
- NIESPODZIANKA! – usłyszała Walawska, gdy dziewczyny wyszły przed klatkę
            Tego Marta się nie spodziewała. Przed blokiem stał mały tłum, że jubilatka nie wiedziała, od kogo zacząć witanie się. Towarzystwo śpiewało „sto lat”, a dziewczyna przyglądała się tym „niespodziankowiczom”. Byli wszyscy: Karolina z Maćkiem, którzy trzymali ogromny tort z dziewiętnastoma świeczkami oraz kilkoma fontannami tortowymi, Krzysiek z Ewą, Michał z opalonym Zbyszkiem, którzy wraz z Ignaczakiem otwierali szampany, Aga, Daga z Michałem, Paulina z Mariuszem, a także Amel z Jackiem i Jola. Marta zdmuchnęła świeczki, nie zapominając o pomyśleniu wcześniej życzenia, po czym cały czas zaskoczona, wydusiła z siebie:
 - Wiecie… nie wiem, co mam powiedzieć… Rura pękła, tak?! – zaśmiała się w stronę Basi, dając jej kuksańca w bok - jesteście najwspanialszymi przyjaciółmi, jakich mogłam sobie wymarzyć, uwielbiam was wszystkich! To najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek w życiu dostałam! Zawsze chciałam mieć imprezę-niespodziankę! – po czym rzuciła się na szyję biednemu w tamtym momencie Zbyszkowi – ZBIGNIEEEW! Ile ja cię nie widziałam! Cholernie się za tobą stęskniłam! Tak się cieszę, że jesteś – pocałowała chłopaka w policzek i usłyszała znaczące chrząknięcie z boku należące do Michała i śmiech wszystkich dookoła
- Tak Misiek, za tobą też się stęskniłam! – dodała niby od niechcenia, ale zaraz rzuciła się na szyję chłopakowi
            Powyciągali z samochodów zakupy, jakie znajomi zrobili na imprezę i wrócili do mieszkania. Po życzeniach i prezentach, kolejny raz odśpiewano „sto lat”, pokrojono tort i rozlano do kieliszków szampana. Impreza trwała do białego rana. Nikt nie szczędził sobie alkoholu, wszyscy pozdzierali gardła, urządzając karaoke, aż posnęli praktycznie tam i tak, jak stali. Tylko Aga cały czas trzymała się na uboczu. Marta wcale nie miała jej tego za złe, wiedziała, że wręcz dziwnym zachowaniem byłoby, gdyby dziewczyna na całego bawiła się z resztą. Będąc na balkonie, miały nawet okazję zamienić kilka słów, jednak ze względu na to, że ciągle im ktoś przerywał, postanowiły jutro wyjść na spacer i wtedy na spokojne porozmawiać.
            Nazajutrz Marta jak zawsze obudziła się pierwsza. Na palcach, w pozycji jakby uprawiała łyżwiarstwo figurowe, mijała wszystkie napotykane przeszkody, którymi w większości przypadków byli jej urodzinowi goście, którzy spali w najróżniejszych pozycjach. W kuchni złapała butelkę wody i wyciągnęła domową apteczkę w poszukiwaniu czegoś od bólu głowy. Złapała najlepszy środek – aspirynę i dalej rozkoszowała się wodą. Chwilę potem dołączył Michał.
- Też chcę! – powiedział wyciągając z lodówki kolejną butelkę wody i upijając jej znaczną ilość – chyba trochę przegięliśmy wczoraj, co?
- Oj, chyba tak… głowa mi zaraz pęknie! – odpowiedziała mu Marta
- Mi też… właśnie! – powiedział sam do siebie i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z małym ozdobnym woreczkiem – zapomniałem o prezencie dla ciebie! Wszystkiego najlepszego, Kochanie – dodał, całując zaskoczoną dziewczynę
- Ale przecież wczoraj dostałam od was prezenty – odpowiedziała
- Tak, ale tamte były od wszystkich. Ten jest ode mnie.
            Marta wyciągnęła z woreczka srebrny pierścionek z wisiorkiem w postaci serduszka. Na wewnętrznej stronie wygrawerowane było „Mojej M.”. No tak, wszyscy doskonale znali jej zamiłowanie do srebrnej biżuterii, więc dziewczyna domyślała się, że to stanowiło większość upominków.
- Dziękuję…- wydusiła w końcu z siebie, zakładając pierścionek i wtulając się w chłopaka – jest piękny…
- Miałem nadzieję, że ci się spodoba – odpowiedział Michał obejmując dziewczynę
- Ja też mam coś dodatkowego – w kuchni jakby spod ziemi wyrósł Krzysiek i wręczył dziewczynie podarunek
- Czy wyście wszyscy powariowali?! – zaśmiała się Marta
- Nie marudź Mała, razem wybieraliśmy, odbywając przy tym „męską” rozmowę – zażartował Krzysiek
            Marta rozpakowała prezent od przyjaciela. Jej oczom ukazała się srebrna bransoletka z brązowym skórzanym paskiem. Na niej również wygrawerowana była dedykacja: „Małej, wrednej Paskudzie, K.”. Walawska przeczytała na głos napis i zaczęła się śmiać.
- Pięknie mnie podsumowałeś. Dzięki!
- Najkrócej, jak się da – zaśmiał się Ignaczak – Walawska w trzech słowach, to zawsze będzie „Mała, wredna Paskuda”!
            Gdy wszyscy wstali, doprowadzili się do stanu używalności i zjedli śniadanie, przyszedł czas na rozpakowanie pozostałych prezentów. Ze wspomnianej wcześniej biżuterii Marta dostała bransoletkę z pereł ze srebrną kokardką wysadzaną cyrkoniami oraz naszyjnik z wisiorkiem wkształcie serca. Dodatkowo od Krzyśka, Karoliny z Maćkiem, Agi, Winiarów i Wlazłych otrzymała ogromną antyramę wypełnioną przeróżnymi zdjęciami, mniej i bardziej ją „kompromitującymi”.
- Nie! – jęknęła tylko, ku uciesze pozostałych – i co teraz? Będę musiała znaleźć jej dobre miejsce do schowania, przecież wstyd to powiesić gdziekolwiek!
- Marudzisz Walawska! – zaśmiała się Karolina – pięknie powychodziłaś na wszystkich zdjęciach! Najładniej na tym! – wskazała na zdjęcie, na którym dwie małe dziewczynki siedzą na plaży w samych pampersach i próbują lepić zamek z piasku. Pomaga im starszy chłopiec, który szczerząc się wskazuje na brak górnych jedynek oraz dziewczyna, która zdaje się być niezadowolona ze „współtowarzyszy”
- Nie śmiej się, ty też wyglądasz tu równie cudownie – odpowiedziała jej Marta. Znała dokładnie historię tego zdjęcia. Wakacje w Sopocie 1988 rok. Jeden z pierwszych wspólnych wyjazdów Walawskich i Ignaczaków „w pełnym składzie” Rocznikowo obie miały 2 latka, Krzysiek natomiast miał 10 lat, stąd wspomniane braki w uzębieniu. Wspomniana „niezadowolona” dziewczynka to dwunastoletnia wówczas Joanna, siostra Marty, która faktycznie była w nienajlepszym humorze, że musi się opiekować młodszą siostrą.
            Walawska uważnie oglądała wszystkie fotografie wspominając uwiecznione na nich chwile. Na wielu był również Arek. A to jakieś wspólne zdjęcie ze ślubu Gołasiów, a to z sierpniowego Memoriału Wagnera. Pomyśleć nawet się nie chce, że tylko to im teraz zostało. Zdjęcia i wspomnienia. Z zamyślenia wyrwał ją głos Zbyszka:
- To co ciekawego dziś robimy?
- Gnijemy w domu – odpowiedziała mu Karolina – nie wiem jak wy, ale ja nie widzę siebie nigdzie indziej, niż przed telewizorem. Zamówimy jakąś pizzę, alkoholu jeszcze trochę jest, a jak zabraknie, to uśmiechniemy się wszyscy do Marty i może po starej znajomości poczęstuje nas tym, co wczoraj od nas dostała – puściła oczko do przyjaciółki
- No raczej nie spodziewam się, że kupiliście mi to wszystko w celach kolekcjonerskich – zaśmiała się Walawska – jak dla mnie pomysł okej, ale ja robię dzisiaj serię spacerów z tobą, tobą i tobą – tu wskazała palcem po kolei Agę, Michała i Krzyśka.

* * *
No to jest osiemnastka. Tak się rozpisałam, że musiałam w końcu uciąć w pewnym momencie. Ale to na plus, bo jest już część następnego rozdziału, więc może szybciej się pojawi :) Biżuteria, którą dostała Marta pochodzi ze sklepu Florentines. Wyjątkowo zlinkowałam jej wygląd, bo jest urzekająca. Trójka nowych bohaterów w tym rozdziale się pojawia: nowi znajomi Marty ze studiów. Zdjęcia proszę bardzo, natomiast informacji o nich za wiele nie ma (i chyba nie będzie w sumie) :) Aha, nowy szablon, bo stary nie chciał współpracować od jakiegoś czasu. A, no i wybaczcie mi tę "wazelinę" z prezentami :D Nie lubię strasznie takich cukierkowych rzeczy pisać, ojj jak nie lubię!
W ogóle mam pewien pomysł na coś nowego. Ale historia jest tak zupełnie inna od wszystkich i tak pokręcona, że większość z Was raczej ucieknie, niż przysiądzie poczytać. W każdym razie nie wiem jeszcze do końca, którego siatkarza "wplątać" w ową historię. Może jakieś propozycje w komentarzach, tak w ciemno? :)
Pozdrawiam, niecodzienna

piątek, 19 października 2012

ROZDZIAŁ 17.



             Tak jak przypuszczała Marta, to był jeden z trudniejszych tygodni w jej życiu. W całej tej sytuacji pocieszeniem był fakt, że Aga nie odniosła dużych obrażeń w wypadku i już w poniedziałek w nocy wróciła z rodzicami oraz rodziną Arka do Częstochowy. We wtorek od rana Walawska razem z Karoliną i Magdą Szymańską przebywały w mieszkaniu Agi i Arka, pomagając w rozpakowaniu dziewczynie. Początkowo wszystko szło sprawnie mimo, że Aga była bardzo apatyczna i wszystkie czynności wykonywała mechanicznie. Dramat rozpoczął się, gdy z kosmetyczki wypadły jej kolczyki ślubne. Wtedy to Agnieszka rozpłakała się na dobre i do momentu wyjścia na mszę za Arka siedziała w fotelu, przytulając do siebie owe znalezisko i płacząc. Nie dało rady niczym jej uspokoić, a i dziewczyny wiedziały, że nie ma to większego sensu. W końcu one same czuły się fatalnie, a to co przeżywała Aga mogły sobie tylko wyobrazić i wiadome było, że jej ból jest o wiele silniejszy.
            Około 17.30 przyjechał Krzysiek razem z Michałem, Maćkiem i Grześkiem Szymańskim, którzy cały dzień pomagali rodzicom i teściom Arka w kwestiach organizacyjnych dotyczących mszy, przewiezienia Arka do Ostrołęki oraz czwartkowego pogrzebu, później spędzili czas u Michała i Dagmary. Wszyscy zapakowali się do samochodów i pojechali do Katedry Świętej Rodziny, gdzie o 18.00 miała rozpocząć się msza. Kościół, a także plac przed nim wypełnione były po brzegi. Rodzina, znajomi, siatkarze – zarówno z reprezentacji Polski, jak i z zespołu Wkręt-met Domex AZS Częstochowa, w którym przez ostatnie cztery lata przed wyjazdem do Padwy grał Arek, jak również tłumy kibiców i ważne osobistości zarówno z Częstochowy, jak i całej Polski – wszyscy przybyli, by pożegnać Arka tu w Częstochowie. Sztandar AZSu nieśli Edward Skorek i Stanisław Gościniak, natomiast trumnę - przyjaciele z boiska i prywatnie: Krzysiek z Piotrkiem Gackiem, Grzesiek Kokociński z Łukaszem Żygadło i Piotrek Gruszka z Grześkiem Szymańskim. Marta nie mogła patrzeć na Krzyśka. Wtulona w objęcia Michała płakała jak małe dziecko. Dwa miesiące wcześniej był świadkiem na jego ślubie, by teraz razem z kolegami prowadzić go w jego przedostatnią podróż, ostatnią w Częstochowie. Były przemówienia, były łzy wszystkich, atmosfera była tak ciężka, że śmiało można było ją kroić nożem. Kolejny wybuch płaczu dopadł Martę, gdy przemawiał Andrzej Gołaszewski, wiceprezes PZPS.
- Wszyscy sobie zadajemy pytanie, dlaczego właśnie teraz Arek musiał odejść? Widocznie Najwyższy Trener potrzebował go w niebiańskiej reprezentacji, gdzie będzie grać razem z takimi siatkarzami jak Hubert Wagner, Zdzisław Ambroziak, Aleksander Skiba – zakończył Gołaszewski.
            Po mszy trumnę do karawanu znów nieśli przyjaciele Arka. Tłum przed katedrą wołał tak, jak na meczach z jego udziałem: „Arek Gołaś, Arek Gołaś!” To nie poprawiało nastroju nikomu. Płakali wszyscy: od najbliższych, po kibiców, kobiety, mężczyźni, dzieci – nie było wyjątków. Agnieszka, również płacząc, tuliła i pocieszała płaczące fanki, którym dodawała otuchy. Kibice również nie pozostawali jej dłużni. Podkreślali, że na pewno wszystko się ułoży i powtarzali to, co dotąd powtarzała jej rodzina i przyjaciele: że musi być silna. Dla Arka, który będzie się o nią troszczył. Gdy trumna spoczęła w karawanie, który powoli zaczął odjeżdżać rozległy się gromkie brawa. To dowodzi, jak wielkim człowiekiem był Arek według każdego. W ten właśnie bardzo piękny sposób historia Arkadiusza Gołasia w Częstochowie dobiegła końca.
            W środę rano karawan z Arkiem, państwo Gołaś z Kasią, państwo Dziewońscy z Agnieszką oraz Krzysiek, Marta z Michałem i Karolina z Maćkiem wyjechali do Ostrołęki. Po południu odbywał się różaniec dla rodziny i najbliższych, jednak przed kaplicą przy ulicy Kujawskiej i tak zebrał się tłum ostrołęczan, którzy modlili się za duszę Arka. Przez całe nabożeństwo przy otwartej trumnie siedziała Aga, trzymając Arka za rękę. Podobnie jak w ostatnich dniach nikt nie szczędził łez. Krzysiek miał na szczęście wsparcie Ewy, u której swoją drogą cała piątka nocowała. Cały pobyt w kaplicy trwał kilka godzin, każdy miał możliwość osobiście pożegnać się po raz ostatni z ukochanym synem, wnuczkiem, bratem, zięciem, siostrzeńcem, bratankiem, kuzynem, czy po prostu przyjacielem.
            W czwartek o 14.30 w kościele Świętego Franciszka z Asyżu rozpoczęła się ostatnia podróż Arka. Podobnie jak w Częstochowie, tak i w Ostrołęce obecne były tłumy. Po mszy kondukt przeszedł ulicami miasta na cmentarz. Ostatnie pożegnanie było bardzo krótkie. Mimo wszystko, nikt nie chciał przedłużać tej chwili. Przed samym opuszczeniem trumny do grobu Krzysiek położył na niej koszulkę z numerem „16”, która również spoczęła w grobie. Ten gest sprawił, że Marta kolejny raz zaczęła płakać. „Żegnaj przyjacielu” dobiegł do niej szept stojącego obok Krzyśka, któremu po policzkach ciekły łzy. Widok ten rozkleił ją jeszcze bardziej. Gdy zakopywano trumnę, kibice podobnie jak w Ostrołęce skandowali imię i nazwisko Arka. Wszystkie szaliki, zarówno biało-czerwone z napisem „Polska”, jak i w barwach AZS Częstochowy były w górze. Wszyscy składali kwiaty i palili znicze. Agnieszka płakała w objęciach Krzyśka, który starał się chronić dziewczynę przed kibicami. Wiedział, że chcą oni złożyć kondolencje, jednak obawiał się, czy Aga to wytrzyma.
            Po pogrzebie cała rodzina Arka oraz Krzysiek, Marta z Michałem, Karolina z Maćkiem, Grzesiek z Magdą, Michał z Dagmarą, Mariusz z Pauliną oraz Piotrek z Agatą zostali zaproszeni na obiad do ostrołęckiej restauracji, po której wspomniana jedenastka ruszyła w drogę. Dochodziła 18:00, więc Walawska po konsultacji ze współlokatorami zaprosiła wszystkich do ich mieszkania na Petofiego, by nie musieli jechać po nocy. Tak więc pożegnali się z Agą, oraz rodzicami i teściami Arka, po czym ruszyli w drogę. Przed wyjazdem z Ostrołęki, zajechali jeszcze na cmentarz. Najdłużej przy grobie został Krzysiek. Gdy długo nie wracał, Marta postanowiła po niego pójść, bo czas zaczynał naglić. Siedział na ławeczce. Gdy była już dość blisko usłyszała słowa przyjaciela:
- I Agą się opiekuj, Stary… Strasznie cierpi… - Marta położyła przyjacielowi rękę na ramieniu, który zwrócił się do niej – to bez sensu Mała… dwa miesiące temu byłem świadkiem na jego ślubie, a we wtorek i dziś nieśliśmy z chłopakami jego trumnę. Gdzie tu jest sens? – prychnął na końcu, ocierając łzy
- Gdzieś jest… przynajmniej tamten go widzi – powiedziała wskazując ręką niebo – chodź, jesteś zmarznięty. Poza tym chcielibyśmy już jechać… - dodała niepewnie
- Dziękuję Mała, że jesteś… - powiedział Krzysiek przytulając przyjaciółkę – nie wiem, jakbym sobie…
- Dałbyś sobie na pewno radę – przerwała mu Marta i uśmiechnęła się – jesteś przecież dużym dzielnym chłopcem, który niczego się nie boi
- Teoretycznie tak – odwzajemnił uśmiech, robiąc to po raz pierwszy od piątku, po czym oboje ruszyli w stronę głównej bramy.
            Musieli trochę pokombinować w rozkładzie pasażerów, ponieważ Walawska nie zgadzała się, żeby Krzysiek prowadził w takim stanie, co popierali przede wszystkim Karolina z Maćkiem i Grzesiek z Magdą. Michał z kolei nie był zbyt zadowolony z faktu, że miałby podróż spędzić oddzielnie z Martą, za co porządnie oberwał od niej na osobności. W końcu udało się: Karolina z Maćkiem i Michałem na przodzie „wycieczki” w samochodzie Karwowskiego, Grzesiek i Magda z Krzyśkiem i Martą w aucie Ignaczaka, Michał i Dagmara swoim samochodem, zabierając Piotrka z Agatą, natomiast Mariusz i Paulina zamykali ten sznur autem Marty („niech tylko zobaczę jedna rysę, to pożałujesz Wlazły!”). Podróż minęła im bardzo szybko. Walawska wraz z Krzyśkiem usnęli zanim jeszcze zdążyli wyjechać z Ostrołęki i spali do samej Warszawy. Na Petofiego dotarli dobrze po 21. Wszyscy zmęczeni byli wrażeniami ostatnich dni, więc każdy marzył o pójściu spać. Rozpoczęło się kolejne planowanie na miarę strategii wojennych: jak wszystkich ułożyć, żeby było wygodnie. Mieszkanie, jak wiadomo, małe nie było. Jednak nawet trzy pokoje mogą nie wystarczyć, jeśli nocować ma jedenaście osób. Na szczęście zarówno rodzice Marty, jak i państwo Ignaczak są na tyle zapobiegawczy, że zaopatrzyli dziewczyny w dużą ilość pościeli oraz w dmuchane materace. Wszyscy postanowili, że Gackowie, Michał z Dagmarą i Mariusz z Pauliną będą spali w salonie, Marta z Michałem i Karolina z Maćkiem w pokoju narzeczonych, natomiast Grzesiek z Magdą i Krzysiek w pokoju Walawskiej.
- Gato jesteś najniższy, weźcie z Agatą materac – marudził Winiar
- Przecież chyba wygodniej ci na materacu, niż na łóżku? – odpowiedział Piotrek
- Za nisko i za bardzo… bujająco – odpowiedział Michał, czym wprawił wszystkich w rozbawienie – no co, nawet nie wiecie jak pozostałości choroby lokomocyjnej potrafią dać się we znaki na takim materacu! – teraz śmiali się już wszyscy
- O co chodzi? – spytała Marta słysząc rozmowę z drugiego pokoju – trzy pary i trzy noce do przespania, będziecie się zmieniać. A na dziś proponuję losowanie
- Jak trzy noce? – spytał zdumiony Mariusz – przecież do jutra jest jedna noc?
- No chyba nie myślicie, że z Karoliną i Maćkiem puścimy was na te wasze Bełchatowy i Częstochowy jutro? Macie wszyscy wolne do niedzieli, więc zostajecie do niedzieli. Muszę się wami nacieszyć, bo pewnie następny raz zobaczymy się, jak przyjedziecie do Warszawy na mecz!
- Ale nie chcielibyśmy nadużywać… - zaczęła Agata
- Żadnego „ale”! Będzie mi przykro, jak nas jutro zostawicie
- W sumie czemu nie? – odezwała się Paulina – ruszymy na zakupy w weekend – dodała znacząco poruszając brwiami, a Dagmara pokiwała głową
- O nie… - dalej marudził Winiar – to oznacza Panowie kryzys w naszych portfelach!
- No, czyli wszystko dogadane! – Walawska uśmiechnęła się do nich – a teraz wybaczcie, ale muszę was opuścić. Misiek od pół godziny mi marudzi, że jest zmęczony, ja z resztą też. Tak więc dobranoc – dodała, po czym wróciła do pokoju Karoliny i Maćka.
            Cała trójka smacznie spała, więc Marta delikatnie wpasowała się w objęcia Michała, starając się go nie obudzić. Kubiak tylko uśmiechnął się nie otwierając oczu, po czym szczelnie objął Walawską.

* * *
Wróciłam! Wybaczcie, że tak długo to trwało, ale czas leci tak szybko, że nie zdążyłam się obejrzeć, a od ostatniego rozdziału minął prawie miesiąc! Inne obowiązki mnie zawezwały i tak to właśnie się kończy. Ale teraz jestem, ze starymi i nowymi pomysłami, więc postaram się, by następne rozdziały pojawiały się regularnie, mniej więcej raz w tygodniu. Dodatkowa informacja jest taka, że musicie teraz przygotować się na duże skoki w czasie, gdyż do tak zwanej przeze mnie "akcji właściwej" jest jeszcze około roku, więc muszę trochę poskakać do przodu, żeby Was nie zanudzić tym, co w ogólnym zarysie mojej szmirki jest tylko wstępo-tłem :) W tym rozdziale jest mało akcji, ale same rozumiecie, że tematu Arka nie mogłam zostawić na etapie poprzedniego rozdziału. Aczkolwiek pozornie ten temat kończymy ("pozornie", gdyż jako przyjaciel Krzyśka, a przez to i Marty, będzie się przewijał, np. w ewentualnych wspomnieniach. No i jest jeszcze Aga, która też w jakiś sposób na pewno będzie częścią "Układu z życiem"). Poza tym w zakładce bohaterowie pojawiła się już nowa osoba, Barbara Zawadzka. Po opisie oczywiście od razu wiadomo, kim będzie. Miała zostać wprowadzona już w tym rozdziale, ale przedłużyła mi się akcja częstochowsko-ostrołęcka, więc prawdopodobnie pojawi się już w osiemnastce.
Dziękuję za wszystkie pozytywne opinie, które niesamowicie budują i motywują do dalszej zabawy w pisanie. Życzę miłej lektury :) Pozdrawiam, niecodzienna.

sobota, 22 września 2012

ROZDZIAŁ 16.


Szok, wielki żal, wciąż nasuwające się pytania bez odpowiedzi i pretensje rzucane w przestrzeń – tak można najkrócej opisać ten wrześniowy piątek. Miał być to dzień bardzo podobny do kilku ostatnich, jakie Marta spędzała w Bełchatowie. Około południa miała iść z babcią na zakupy, wieczorem natomiast mieli spotkać się u Krzyśka razem z Winiarami, Wlazłymi i Stelmachami, i cieszyć się jednym z ostatnich wolnych weekendów chłopaków przed rozpoczęciem sezonu. Marta miała również nadzieję, że będą oblewać zwycięstwo Skry nad rzeszowskim zespołem w dzisiejszym meczu, na który siatkarze właśnie jechali. Jednak około godziny dziewiątej Walawską obudził telefon, który za nic nie chciał przestać dzwonić. Na wyświetlaczu widniało „Karolina”. Marta bardzo nie lubiła, gdy ktoś ją rano budzi, zwłaszcza, że przyjaciółka na pewno wybrała sobie właśnie taką porę, by po prostu poplotkować.
- Nie zabiję cię tylko, jeśli to coś ważnego – wybełkotała. Za chwilę jednak siedziała wyprostowana na łóżku, bo po drugiej stronie usłyszała szloch Karoliny – co się dzieje?!
- Aa… Aaa… Aaareek nie ży-, ży-, ży- żyyjee! – przyjaciółka nie potrafiła opanować płaczu.
- Co nie żyje, o czym ty mówisz, jaki Arek?! – Marta nie potrafiła złożyć tego krótkiego zdania w logiczną całość. Po chwili dotarło do niej, o czym mówi przyjaciółka. Poczuła, jak telefon wypada jej z ręki. „Nie, to nieprawda! Na pewno jakiś błąd, ktoś się pomylił!” pomyślała. Łzy napłynęły jej do oczu. Dostała smsa od Karoliny: „Włącz telewizor, radio, cokolwiek”. Odpaliła laptopa. Była pewna, że to tylko jakieś nieporozumienie, które będą wspominać z Arkiem i Agą przez wiele lat jako śmieszną historię. Otwierała wszystkie strony, jakie przychodziły jej na myśl, szukając zaprzeczenia informacji, z którą przed chwilą zadzwoniła do niej przyjaciółka. W tym samym czasie dzwoniła również do Krzyśka, by usłyszeć jego śmiech, że ktoś puścił tak chorą plotkę. Jednak albo było zajęte, albo nie odbierał, a z każdej otwieranej strony płynęła do Marty ta sama wiadomość: „Arkadiusz Gołaś nie żyje.” Wypadek. W Griffen, małym austriackim miasteczku. Aga w szpitalu. Jak? Przecież w środę siedzieli razem z Krzyśkiem, Szymańskimi, Winiarami i Wlazłymi w częstochowskim mieszkaniu Gołasiów na ich małej imprezie pożegnalnej. Oglądali zdjęcia z wesela, wspominali, śmiali się, ustalali kto kiedy odwiedzi ich w Maceracie. Arek żartował, że przygotuje grafik odwiedzin, do którego będą się musieli dostosować. Nie, to na pewno nie jest prawda. Do pokoju wbiegła babcia:
- Martuniu, słyszałaś?! Ten twój kolega, Arek, miał wypadek. Taki młody chłopak…
- Tak babciu, słyszałam – odpowiedziała Marta i znowu poczuła łzy. Babcia przytuliła ją, po czym bez słowa wyszła z pokoju, zostawiając ją samą. Znała swoją wnuczkę i wiedziała, że tak będzie dla niej najlepiej. Marta dzwoniąc co chwilę do Krzyśka, cały czas próbowała znaleźć jakiś punkt zaczepienia świadczący o tym, że informacja bijąca zewsząd nie jest prawdziwa. Widziała zdjęcia z miejsca wypadku, czytała o Adze, która trafiła do szpitala w Klagenfurcie i płakała. Nie docierało do niej, że to, co widzi na zdjęciach wydarzyło się naprawdę. Wyszła na balkon, zapalając papierosa. Wiedziała, że chociaż babcia tego nie lubi, nie będzie na nią zła. Nie w tej chwili. Myślała nad niesprawiedliwością, która od zawsze istnieje na świecie i o tym, jak kruche jest ludzkie życie. Znowu ktoś zakończył swój układ z życiem. Miał wszystko. Wspaniałą, kochającą żonę, osiągał sukcesy w siatkówce, Włochy stały przed nim otworem. Nie mogła uwierzyć, że los kolejny raz sobie zakpił i postanowił zakończyć w okrutny sposób coś, co miało się dopiero zacząć w piękny sposób. Z zamyślenia znowu wyrwał ją głos babci:
- Martuniu – skinieniem głowy pokazała jej, że ma gościa. Marta wiedziała, kto to. Nie pomyliła się. Do pokoju wszedł Krzysiek. W takim stanie Marta nie widziała go nigdy.
- Wiesz, bo odwołali nam mecz – wyszlochał i usiadł na łóżku – i nie wiem, co ze sobą zrobić… - płacz nie pozwolił mu mówić dalej. Marta po prostu go przytuliła. Pozwoliła mu płakać na swoim ramieniu tak długo, jak będzie tego potrzebował. Wiedziała, że w ich przypadku słowa są nie potrzebne. Sama również nie kryła łez. I chociaż ta wiadomość nadal do niej nie docierała, wiedziała już, że to prawda i na nic jest szukanie zaprzeczenia tej informacji. Arek nie żył i nic, ani nikt już tego nie zmieni. – Dlaczego, powiedz mi Marta, dlaczego?! Jechaliśmy do Rzeszowa na mecz, oglądałem z Andrzejem zdjęcia z ich ślubu, wesela, a dosłownie za chwilę zadzwonił Guma, że on…, że jego…, że Arka już nie ma… - ostatnie zdanie wyszeptał – dzwoniłem, próbowałem się dodzwonić do niego, potem do Agi, ale oboje nie odbierają. Nie Mała, to nie jest możliwe, tam się coś stało, ale Arek na pewno jest w szpitalu i dlatego nie odbiera… - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Marta trzymała go za rękę. Nie odzywała się. Wiedziała, że to jedyne, co w tej chwili może zrobić dla przyjaciela. Milczeć i pozwolić mu mówić. Do pokoju weszła babcia, wnosząc na tacy herbatę z sokiem malinowym, którą oboje tak uwielbiali. Bez słowa postawiła ją na biurku, a kiedy Marta podziękowała jej skinieniem głowy, babcia wyszła z pokoju. Za to właśnie Walawska ją kochała. Że zawsze wiedziała, jak w danej sytuacji się zachować.
            Krzysiek siedział, zapatrzony w jeden punkt. Po jego policzkach płynęły łzy. Żadne słowa nie były w stanie opisać tego, jak się czuł. Wiedział, że właśnie umarła cząstka jego. Najlepszy przyjaciel, który „trafia się” człowiekowi tylko raz w życiu. Najwspanialszy młodszy brat, którego nigdy nie miał, a którego dostał od losu siedem lat temu. Ale los bywa przewrotny i to, co da, odbiera często w okrutny sposób. Nie, to niemożliwe! Wyjął telefon i wykręcił znany mu numer. Jednak po drugiej stronie słychać było tylko głuchy sygnał.
- Dlaczego on do cholery nie odbiera?! Przecież to nie jest takie trudne! Arek, chłopie, no… - Krzysiek załamywał się coraz bardziej
- Krzysiu, on nie odbierze… - Marta wyjęła mu z ręki telefon, odkładając go na biurku – już nie odbierze…
- Dlaczego? Proszę cię, wytłumacz mi po prostu, dlaczego…
- Nie wiem, Krzyś… Po prostu nie wiem. Nikt tego nie wie. Ten na górze tak postanowił, a nam pozostaje tylko przyjąć to do wiadomości i pogodzić się z tym, choćbyśmy bardzo tego nie chcieli… On teraz będzie się nami wszystkimi opiekował Krzysiu… Agą, tobą, swoimi rodzicami, siostrą, pomoże we wszystkim naszej reprezentacji… A my… My nie możemy już nic z tym zrobić… kurwa mać, no! – teraz to Marta rozpłakała się na dobre. Chociaż obiecała sobie, że nie będzie pogarszała tej sytuacji swoją osobą, nie udało się. To wszystko tak cholernie bolało. Jakim w ogóle prawem tak mogło się stać? Chociaż starała się jak najdelikatniej uświadomić to przyjacielowi, sama tak naprawdę nie potrafiła tego ani zrozumieć, ani się z tym pogodzić. W pewnym momencie zadzwonił telefon Krzyśka. Marta siedząc bliżej, odruchowo odebrała.
- Tak? Tak, zgadza się… A w jakiej sprawie? Nie proszę pani. Pan Krzysztof Ignaczak oczywiście SERDECZNIE dziękuje pani za kondolencje, natomiast gdyby mózg nie służył pani jako element ozdobny podczas wykonywania sobie tomografii komputerowych, to doskonale wiedziałaby pani, że pan Krzysztof Ignaczak NIE BĘDZIE udzielał ŻADNYCH komentarzy pani gazecie, ani żadnej innej, tak? Dziękuję serdecznie. Żegnam – rozłączyła się i odłożyła telefon na biurko – no co za pojebani ludzie!
- Wyłącz go w ogóle – powiedział Krzysiek. Marta zrobiła tak, jak prosił przyjaciel, wysyłając smsa od siebie z telefonu do wszystkich, którzy mogliby go poszukiwać, żeby kontaktowali się z nią.
            Siedzieli przytuleni, co jakiś czas popijając herbatę z sokiem, którą donosiła im babcia. Gdyby nie to, że szklanki pustoszały, a w ich miejsce pojawiały się nowe, Marta miałaby wrażenie, że czas stanął w miejscu. Praktycznie nie odzywali się do siebie, czasem tylko dało się słyszeć pociągnięcia nosem któregoś z nich i prawie niemy szept Krzyśka „dlaczego?”, który pytanie to powtarzał jak mantrę. Na 17:00 umówieni byli w mieszkaniu Ignaczaka z Winiarami, Wlazłymi i Stelmachami, więc po godzinie szesnastej Marta spakowała do torby najpotrzebniejsze rzeczy do mycia, pidżamę i jakieś ubrania na jutro, i postanowili zrobić mały spacer, by się przewietrzyć, a potem udać się do przyjaciela. Wychodząc Marta zajrzała do pokoju babci:
- Babciu, zostanę dziś u Krzyśka dobrze? – powiedziała cicho
- Dobrze Martuniu, on cię dzisiaj potrzebuje – odpowiedziała jej babcia
- Dziękuję… - wyszeptała Marta powstrzymując łzy, po czym przytuliła babcię i razem z Krzyśkiem ruszyli w kierunku jego mieszkania.
            To było najsmutniejsze popołudnie, jakie Walawska spędziła w mieszkaniu Krzyśka. Siedzieli w ósemkę i nikt się nie odzywał, za to nie szczędzili łez. Cały czas próbowali przyswoić sobie tą tragiczną wiadomość i chociaż wszyscy wiedzieli, że to absurdalne, podświadomie czekali na telefon od Arka lub Agi, że to nieprawda, że Arek żyje i jest w szpitalu. Jednocześnie za wszelką cenę starali się znaleźć pocieszenie, chociażby w informacji, że Agnieszka odniosła drobne obrażenia i wyjdzie ze szpitala za kilka dni. Jak poinformowała Krzyśka Ewa, państwo Gołaś razem z Kasią ruszyli do Klagenfurtu, zabierając z Częstochowy państwa Dziewońskich.
            Marta czuła totalną pustkę. Dzwoniło jej w uszach od ciszy, przerywanej szlochem lub pociągnięciem nosem kogoś z obecnych. Miało być inaczej! Mieli dziś dobrze się bawić, mieli wszyscy porozmawiać na Skype z Gołasiami, jak już dotrą do tej cholernej Maceraty. Jej rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka do drzwi, a po chwili w salonie pojawili się Karolina i Maciek. Przywitali się ze wszystkimi, po czym Ignaczakówna przytuliła brata, natomiast jej narzeczony i Marta, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia wyszli na balkon, by zapalić. Tam dopiero Walawska rozkleiła się na dobre.
- Chciałem zapytać jak się trzymasz, ale widzę, że nie trzymasz się w ogóle – odezwał się Maciek, przytulając dziewczynę
- Nikt tu się nie trzyma. Wcześniej robiłam wszystko, by nie płakać, udawałam wielce silną i dzielną… Powstrzymywałam się, żeby nie pogarszać stanu Krzyśka. I tak nie wiem, jak on to wszystko zniesie… Kurwa, dlaczego tak się stało? Nie wierzę, od rana próbuję przetrawić tą informację, ale kurwa nie potrafię. Ja pierdolę, dlaczego tak właśnie musi być? Dlaczego on, dlaczego tylu żuli, morderców, psychopatów chodzi normalnie po tym świecie i włos im z głowy nie spadnie, a tak wspaniały facet musiał zginąć?! – opierając się o barierkę spojrzała w górę – jesteś chujem, wiesz o tym?! Zawsze musisz wszystko spierdolić? NIENAWIDZĘ CIĘ! – ostatnie słowa wykrzyczała, cały czas szlochając
- Marta nie mów tak… Wiesz, że czasem po prostu tak się dzieje i nic nie możemy na to poradzić. On będzie się teraz opiekował wami wszystkimi… - Maciek mówił dokładnie to samo, co kilka godzin wcześniej Walawska próbowała uświadomić Krzyśkowi
- Nie mogę się z tym pogodzić, miał całe życie przed sobą. Nie mogę patrzeć na Krzyśka, który tak cholernie cierpi. Traktował go jak młodszego brata, kochał go jak młodszego brata. A teraz… - cały czas łamał jej się głos – a teraz tego brata tak po prostu nie ma… A Aga? Przecież oni byli małżeństwem niecałe dwa miesiące. Miało być tak pięknie, kolorowo. Wiesz, że mówił mi na weselu, że chcą mieć dziecko? Śmiał się i obiecywał mi, że wrócą we troje z tych Włoch, że będę ciotką szybciej, niż myślę. I co? I zamiast trzech osób, wróci jedna. Aga, tylko Aga… - płakała dalej w objęciach Maćka
            W tej chwili dziewczynie strasznie brakowało Michała. Rozmawiali dziś przez telefon, o ile to w ogóle można nazwać rozmową. W zasadzie był to głównie jego monolog, którym próbował ją pocieszyć, przerywany jej szlochem. Chciał od razu wsiąść w pociąg i przyjechać do Bełchatowa, jednak Walawska mu nie pozwoliła. Wiedziała, że dzisiaj mimo wszystko na niewiele się tu zda. Ustalili więc, że Michał przyjedzie w niedzielę lub poniedziałek, w zależności od tego, jak na całą sprawę będzie zapatrywał się trener Jokera. Marta zdawała sobie sprawę, że nadchodzące dni będą straszne. Z jednej strony chciała mieć je za sobą, z drugiej bała się ich do tego stopnia, że marzyła o tym, by je przespać. Jedno było pewne: łatwo, czy przyjemnie na pewno nie będzie…

* * *
Szesnastka. Symboliczny numer rozdziału. Miał być w niedzielę, ale nie wyszło, więc jest dzisiaj, symbolicznie, w rocznicę pogrzebu Arka. W każdym razie takie moje małe epitafium dla Niego...
Pozdrawiam, niecodzienna.

ROZDZIAŁ 15.


Wieczorem Marta zaparkowała samochód pod blokiem Pauliny, aby nie bawić się potem w jego przestawianie i udała się do Krzyśka. Mimo, że była chwilę przed umówioną godziną, to jak zawsze ostatnia. Dzisiaj nie było Stelmachów, którzy mieli jakąś rodzinną uroczystość. Od progu została zasypana lawiną pytań ze strony Pauliny:
- I jak? Możesz? Co powiedziała babcia? No mów, zgodziła się?
- Poczekaj, daj mi się rozebrać – przekomarzała się Marta – no rozmawiałam z babcią. Przykro mi dziewczyny, naprawdę… ale będziecie musiały wytrzymać ze mną przez najbliższe dni
- A, szkoda… – zaczęła Paula, na co Walawska przewróciła oczami – zaraz! Czyli przenosisz się do mnie? Nie załapałam – zaśmiała się – to super!
- Ale babcia postawiła jeden warunek. Jutro meldujemy się u niej na obiedzie. Ile ja się o was nasłuchałam, jacy to jesteście mili i w ogóle – udała, że się krzywi – no i obiecałam, że będę cały czas pod telefonem, gdyby babcia chciała, żebym jej pomogła, czy coś
- Na obiad do twojej babci? Zawsze! – zażartował Krzysiek, który znowu był „wujkiem konikiem” dla „księżniczki” Oliwii
            Mała widząc jednak siadającą na kanapie Martę, czym prędzej wpakowała się jej na kolana, przytulając się.
- No proszę, ciocia Marta zdetronizowała wujka Krzyśka z roli ulubionego „fotela” – zaśmiała się Magda
- I bardzo dobrze – zażartowała Walawska wypinając język Krzyśkowi – kto by tam chciał siadać na kolana temu brzydalowi
- Wypraszam sobie! – chłopak udał obrażonego
            Rozpoczął się drugi mecz Polaków na Mistrzostwach, tym razem przeciwko Rosji. Wszyscy w dobrych nastrojach liczyli na powtórkę dnia wczorajszego. Niestety stało się inaczej. Gra była bardzo wyrównana, pierwsze trzy sety kończyły się na przewagi, kolejno: 25:27 i 27:29 dla Sbornej oraz 29:27 dla Polski. W czwartym secie coś się stało i nasi siatkarze nieco przygaśli, w związku z czym zakończył się on wynikiem 21:25 dla Rosjan. Tym samym przegraliśmy cały mecz 1:3.
- Dobra, to jest Rosja, z nimi ciężko jest wygrać. Starali się, nie wyszło. Trudno, jutro będzie lepiej – usprawiedliwiał chłopaków Krzysiek
- Chyba mówimy o dwóch różnych meczach, w tym czwartym secie to klapa! – wkurzała się Paulina, a reszta jej wtórowała
- Dobra dziewczyny, dajcie spokój, to jeszcze nie koniec świata! Zajmijmy się czymś innym, bo mnie zjecie zaraz – zaśmiał się Ignaczak – sam z pięcioma babami nie wygram
- Sieścioma wujek! – powiedziała Oliwia, która cały mecz przysypiała na kolanach Marty, a teraz nagle się ożywiła
- Masz racje Oli, sześcioma – zaśmiał się Krzysiek, a za nim reszta
- Dobra, na nas czas – zarządziła Magda, więc dziewczyny pożegnały się z Krzyśkiem i wróciły do Pauliny
            Dni mijały, jak to zwykle bywa – za szybko. W poniedziałek rano Aga razem z Magdą i Oliwką wróciły do Częstochowy, Paulina z Krzyśkiem mieli treningi, więc Marta z Dagmarą spacerowały uliczkami Bełchatowa, ostatecznie lądując pod halą wynajmowaną przez Skrę do treningów i tam czekały na przyjaciół, by zgodnie z obietnicą, udać się na obiad do pani Barbary.
            Po południu cała czwórka zasiadła przed telewizorem w mieszkaniu Krzyśka, by zaciekle dopingować Polaków w meczu z Włochami. Niestety na nic się to zdało. Mistrzowie Europy sprzed dwóch lat bardzo szybko uporali się z naszymi siatkarzami, wygrywając 3:0, w pierwszym secie na przewagi do 24., a następnie do 22. i 19. W Polakach z minuty na minutę i z każdym traconym punktem widać było znikającego ducha walki, którego dawało się dostrzec chociażby w poprzednim meczu z Rosjanami. Tym samym pożegnaliśmy się z szansą na zdobycie medalu, a jedynym pocieszeniem było ewentualne zajęcie 5. miejsca. Pod warunkiem wygranej w dwóch następnych meczach.
- Pieprzeni makaroniarze! – Paulina nawet nie kryła złości i przygnębienia spowodowanego przegraną
- Dziewczyny, no to jest sport… – Krzysiek starał się je pocieszać – tu przecież można wygrać sto razy, a ten sto pierwszy, bardzo często najważniejszy, można przegrać. Po to, by wkrótce wrócić w wielkim stylu. Zobaczycie, że zajmiemy to piąte miejsce!
- Ta… - Dagmara również nie kryła rozczarowania – tak jak dwa i cztery lata temu! A kiedy w końcu zdobędziemy medal? Znowu będziemy sobie tłumaczyć, że za dwa lata damy radę?
- Oj Daga – zaczęła Marta – wiadomo, że był apetyt na medal. Ba, nawet na złoty. Ale przegraliśmy z dwiema cholernie silnymi drużynami, więc nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba wierzyć, że dadzą radę Ukrainie i Portugalii, i zdobędą piąte miejsce. Przecież wszyscy jak tu siedzimy, wiemy, że nie przegrali dla rozrywki. Też im strasznie zależało…
- Oj wiem, przecież wiem… - odpowiedziała Stęplewska – tylko przykro po prostu
            Tak jak zapowiadali Marta i Krzysiek, Polakom udało się wygrać dwa kolejne mecze. Nasi sąsiedzi nie poddali się bez walki i ostatecznie obcięli nam jednego seta, natomiast z Portugalią poszło sprawnie, pomimo wyrównanej gry w pierwszym secie. Mimo, że reprezentacja Polski zakończyła swoją przygodę z Mistrzostwami Europy już w czwartek, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami zostali do finału. Walawska natomiast razem z Pauliną i Dagmarą codziennie odwiedzały Krzyśka, by śledzić zmagania poszczególnych reprezentacji.
            W sobotę wieczorem, po obejrzeniu drugiego półfinału, jak zawsze wymieniali się swoimi spostrzeżeniami.
- No i widzicie? Tak naprawdę przegraliśmy z finalistami. Jutrzejszymi mistrzami i wicemistrzami – zaczęła Marta
- No właśnie – wtórował jej Krzysiek – gdybyśmy nie byli z nimi w grupie, albo byli tylko z jednymi z nich, to kto wie… Podejrzewam, że też jutro byśmy grali. Być może nawet o złoto!
- Teraz to w sumie można tak sobie gdybać – podsumowała Paulina – w każdym razie mam nadzieję, że Rosjanie jutro utrą nosa makaroniarzom!
- Właśnie – zgodziła się Dagmara – byli mistrzami dwa lata temu, starczy na jakiś czas. Co za dużo, to niezdrowo!
- A ja tam mam nadzieję, że Włosi obronią jutro tytuł – odpowiedziała Walawska – grają naprawdę dobrą siatkówkę, należy im się według mnie!
            Nazajutrz Dagmara wróciła do Częstochowy, a Marta do babci. Zarówno Stęplewska, jak i Drewicz, były tak zaaferowane poniedziałkowym powrotem narzeczonych, że polerowały mieszkania na błysk, robiły zakupy i przyrządzały ulubione potrawy chłopaków. Marta natomiast spędziła cały dzień z babcią, opowiadając jej o wydarzeniach minionego tygodnia, jak również oglądając stare zdjęcia i wspominając, a także rozmawiając o nowym etapie w życiu Walawskiej, jakim niewątpliwie były studia. Wieczorem wpadł Krzysiek, by obejrzeć mecz finałowy. Ku uciesze Marty, Włosi obronili tytuł, pokonując Rosję stosunkiem 15:10 w tie-breaku. Trwała właśnie dekoracja medalistów i przyznawanie nagród indywidualnych, którą przyjaciele śledzili, co i rusz komentując wszystko, co akurat w danym momencie przykuło ich uwagę.
- W ogóle – zaczęła Walawska – Arek chyba zaliczy te mistrzostwa do średnio udanych, jak myślisz?
- Wiesz, wydaje mi się, że momentami zmęczenie dawało mu się we znaki – odparł Krzysiek – mimo wszystko to był wyczerpujący sezon. On szalał w Rzeszowie, jak walczyliśmy o przyszłoroczne Mistrzostwa Świata. Momentami to naprawdę myślałem, że przeskoczy nad siatką na drugą stronę – zaśmiał się
- Nie no o tym, że jest znakomitym siatkarzem miałam okazję się już przekonać nie raz i nie dwa. Może faktycznie był przemęczony. Wiesz, powiem ci tak szczerze. Mimo, że będzie mi tu cholernie brakować i jego, i Agi, to cieszę się, że znów jedzie do tych Włoch
- Pewnie, że tak – przyjaciel wszedł dziewczynie w słowo – to dla niego ogromna szansa. Podszkoli się jeszcze bardziej, wyeliminuje większość błędów, które gdzieś tam zdarza mu się czasami popełniać i w ogóle
- Zobaczysz – zaśmiała się Marta – za rok na zgrupowaniu w Spale przed rozpoczęciem sezonu, to was wszystkich skasuje tam! No i przeskoczy tę siatkę w końcu! A kto wie, może nawet zdobędą z Maceratą mistrzostwo Włoch! W sumie nie zdziwiłabym się
- Jedno jest pewne Mała: on nam jeszcze sporo w tej siatkówce namiesza – roześmiał się Krzysiek, spoglądając co chwila w telewizor, gdzie Włosi ze złotymi medalami na piersiach ustawiali się właśnie do wspólnego zdjęcia.

* * *
Piętnaście. Pozdrawiam, niecodzienna.

piątek, 21 września 2012

ROZDZIAŁ 14.


            W sobotę Marta poszła z babcią na zakupy, a o godzinie 15 zgodnie z umową stawiła się u Krzyśka. Jaka była jej radość, gdy drzwi otworzył nie kto inny, jak…
- Aga! – rozradowana Marta rzuciła jej się na szyję – jak się cieszę, że cię widzę!
- Tak, ja też się cieszę, ale zaraz mnie udusisz – zaśmiała się Agnieszka
            Z salonu dobiegły Martę śmiechy przyjaciół. Weszły obie i Walawska przywitała się ze wszystkimi. Aga przywiozła ze sobą również Magdę Szymańską i małą Oliwkę, która śmiejąc się głośno siedziała na plecach Krzyśka, udającego konia.
- Dobra, starczy tego dobrego, wujek musi odpocząć – zażartował Krzysiek, witając się z przyjaciółką i siadając na kanapie. Dziewczynka od razu wpasowała mu się na kolana.
            Marta zajęła się rozmową z Pauliną i Dagmarą, z którymi ostatni raz widziała się jeszcze przed wynikami matur. Dziewczyny zaaferowane były przygotowaniami do ślubów, które były dopiero w początkowym stadium, jednak już dostarczały wielu emocji.
- Ale macie już terminy? – spytała Walawska
- My tak, zdecydowaliśmy się na trzynastego maja – odpowiedziała Dagmara
- E tam – wtrąciła Paulina – w maju nie ma „r”, my myślimy o czerwcu, ale dopiero jak Mariusz wróci z Rzymu, to pojedziemy w któryś weekend do Wielunia, ogarnąć salę i kościół
- Naprawdę wierzysz w te przesądy z „r”? – zaśmiała się Marta – uważam, że jak ludzie są w sobie zakochani, to będą szczęśliwi nawet i bez tej literki w miesiącu. Spójrz na Agę, jak promienieje, a jakoś nie kojarzę, żeby w nazwie „lipiec”…
- Oj, przecież żartuję – przerwała jej Paulina – tak naprawdę to myśleliśmy o maju, ale Daga z Miśkiem byli pierwsi, więc my przerzucimy na czerwiec, jak będą jeszcze terminy. W końcu co za dużo, to niezdrowo, na ilu weselach w ciągu jednego miesiąca można się bawić!
- No i Skra będzie usidlona i zaobrączkowana. No, nie cała, bo ten – wskazała na Krzyśka – to chyba nigdy się nie ustatkuje, do ołtarza pójdzie przy balkoniku jako emeryt! – zażartowała, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem
- Mała, nie przeginaj! – udał obrażonego sam zainteresowany – powiedziałem ci wczoraj, że do trzydziestki się ożenię, inaczej nie nazywam się Ignaczak!
- I tak ci nie wierzę – wypięła mu język
- Chcesz się założyć?! Przegrany wymyśla karę wygranemu – wyciągnął rękę w jej stronę
- Stoi – Marta podała mu rękę i zwróciła się do braci Stelmach – Może któryś z was przeciąć? Tylko wam mogę tu ufać, z babami to lepiej w żadne układy nie wchodzić! – puściła im oczko, na co dziewczyny zareagowały oburzeniem, a siedząca obok Aga dała jej kuksańca
            Zaczął się mecz z Chorwacją. Początkowo Polacy grali trochę nerwowo, niepewnie, jednak z czasem zaczęli pokazywać dobrą siatkówkę. Krzysiek tęsknie patrzył w telewizor. Marta wiedziała, że strasznie chciałby teraz być z chłopakami w Rzymie i żałuje tego, co się stało. I chociaż skrzętnie udawało mu się to ukryć przed resztą, to jednak nie przed nią. Znała go na wylot, każdy gest, każdą minę, każdą reakcję, więc wiedziała, że mimo upływu czasu, przyjaciel cały czas ma w głowie mętlik, związany z „aferą olsztyńską”, jak wydarzenie to nazwały dziennikarskie hieny. Druga sprawa, że nikt zbytnio nie zwracał uwagi na Ignaczaka, każdy zaaferowany był tym, co widać było w telewizji, dopingując naszą reprezentację tak głośno, że Marta miała wrażenie, iż zaraz usłyszą ich we Włoszech. Jednak opłacało się! Polska wygrała swój pierwszy mecz na tegorocznych Mistrzostwach Europy wynikiem 3:0, pokonując Chorwację do 22. w pierwszym, do 19. w drugim i do 21. w trzecim secie. Radości nie było końca, a Marta zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądać owa radość, jeśli faktycznie siatkarze zdobędą medal.
            Gdy emocje opadły, dziewczyny zaczęły się zbierać. Umówiły się na jutrzejsze oglądanie meczu przeciwko Rosji i postanowiły zrobić sobie babski wieczór w mieszkaniu Pauliny i Mariusza. Mieszkali na tym samym osiedlu, co Krzysiek, kilka bloków dalej. Tak więc Aga, która przyjechała samochodem, podwiozła Martę do babci, by zabrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy oraz uprzedzić panią Barbarę, że nie wróci dziś na noc, reszta natomiast udała się do Wlazłych. Wracając od babci dziewczyny wstąpiły do sklepu po zapas wina na wieczór, który jak przeczuwały, przeciągnie się do rana. Gdy dotarły na miejsce, Magda właśnie usypiała Oliwkę, która zmęczona długim dniem, jak i podróżą do Bełchatowa, była coraz bardziej marudna, aż w końcu usnęła. Szymańska zamknęła drzwi do pokoju, zostawiając małej włączoną lampkę na wypadek, gdyby obudziła się w nocy.
            Dziewczyny kończyły właśnie przygotowywać jakieś jedzenie, Paulina wzięła kieliszki i butelkę wina, po czym udały się do salonu i usadowiły na podłodze. Rozmawiały praktycznie o wszystkim: o planach na przyszłość, o studiach Walawskiej i życiu w Warszawie, o wyjeździe Arka i Agi do Włoch, o planach ślubnych Pauliny i Dagmary, o życiu na odległość jaka czekała Magdę i Grześka, a także Martę i Michała. Nie zabrakło również rozmów na temat siatkówki: zarówno o sekcji kobiecej Skry Bełchatów, gdzie grała Drewicz, jak i o reprezentacji, w której grali ich mężczyźni. Wspominały również incydent, który spowodował wykluczenie Krzyśka, Andrzeja i Łukasza z reprezentacji. Wszystkie jednogłośnie uznały, że racja, panowie są sami sobie winni i mają w pewnym sensie nauczkę, jednak nie ma co tego roztrząsać, pozostało czekać do końca roku i liczyć na to, że zostaną powołani do reprezentacji w następnym sezonie.
- W ogóle Marta – odezwała się Paulina chcąc zmienić ten niezbyt przyjemny dla wszystkich temat – ty mieszkasz u babci teraz,  tak? Nie chciałabyś przenieść się do mnie na ten tydzień? Mariusza nie będzie, bo niezależnie od tego, jak im pójdzie na Mistrzostwach, zostaną do finału. A tu co? Magda z Agą jadą w poniedziałek rano, ja mam treningi, to Daga się będzie nudzić sama. Poza tym z tobą zawsze się coś dzieje. Do tego nadrobimy wszystko, co zaległe i w pewnym sensie „na zapas”, w końcu jak już wrócisz do Warszawy, to nie będziemy się tak często widywać. No i dzięki tobie będziemy miały wstęp do Krzyśka na mecze – puściła oczko i zaśmiała się – bo Mariusz opowiadał mi, jaki armagedon potrafią zrobić Stelmachy i Krzysiek, więc ja nie będę tu codziennie sprzątać po ich wyjściu!
- Sama nie wiem, babcia się raczej nie ucieszy… W końcu przyjechałam tu do niej…
- Tak jasne, bo ci uwierzę – ożywiła się Dagmara – wiadomo, że przyjechałaś przede wszystkim do Krzyśka, twoja babcia też sobie z tego zdaje sprawę, wierz mi. Osobiście uważam, że to świetny pomysł! Przynajmniej nie będę zalegać całymi dniami w domu, jak Pauli nie będzie, tylko coś ogarniemy zawsze
- No dobra, pogadam jutro z babcią – widząc radość dziewczyn dodała pospiesznie – ale niczego nie obiecuję, wszystko zależy od niej!
            W końcu widząc, że zaczyna świtać, dziewczyny postanowiły pójść spać. Nazajutrz Marta obudziła się jako pierwsza. Napisała reszcie kartkę, że spotkają się wieczorem u Krzyśka i wtedy da im znać, co ustaliła z babcią, po czym wyszła z mieszkania. Będąc już na zewnątrz dostrzegła doskonale znaną jej sylwetkę.
- Ignaczak! Ty biegasz?! – zaśmiała się wołając w stronę przyjaciela
- O, siema Mała – powiedział Krzysiek podbiegając do niej – no wypadałoby, jakby na to nie patrzeć, jestem sportowcem
- No tak ale myślałam, że poza treningami, to cię wołami nie zaciągnie do czegokolwiek! Tak przynajmniej zawsze było w Wałbrzychu, z tego co pamiętam
- Oj, dawno i nieprawda! Co ty mi tu wyciągasz za brudy sprzed stu lat – zaśmiał się – w zasadzie to wracałem do domu, ale jak chcesz, to cię mogę odprowadzić. Do babci idziesz, jak przypuszczam?
- Tak, nocowałam u Pauliny, bo musiałyśmy się wygadać wszystkie. Zaproponowała mi, żebym na ten tydzień przeniosła się do niej, ale nie wiem, co na to babcia…
- Co ty babci swojej nie znasz? Przecież to świetna kobieta, wyrozumiała i w ogóle. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko
- Zobaczymy, porozmawiam z nią
            Dalszą drogę przebyli żartując i wspominając czasy jak Krzysiek trenował w Wałbrzychu. Pod blokiem pani Barbary pożegnali się i potwierdzili wieczorne spotkanie u Ignaczaka. Marta weszła do mieszkania. Babcia zajmowała się obiadem w kuchni.
- Dobrze, że jesteś Martuniu, robię pomidorówkę, tak jak lubisz – pani Walawska uśmiechnęła się do wnuczki
- Super! – rozentuzjazmowała się Marta – wiesz babciu, bo mam małą sprawę do ciebie…
- Ile? – zaśmiała się starsza pani
- Nie, nie o to chodzi zupełnie! Bo Paulina zaproponowała mi, żebym spędziła u niej ten tydzień. Nie ma Mariusza, bo wiesz babciu, jest w Rzymie na tych Mistrzostwach razem z Michałem Winiarskim i przyjechała do niej Dagmara, narzeczona Miśka, no i sama będzie się nudzić, jak Paula będzie na treningach i w ogóle… Obiecuję, że będę pod telefonem i jak tylko będziesz chciała, to przyjdę! – dodała pospiesznie, na co babcia roześmiała się
- Ale po jednym warunkiem. Przyprowadzisz je jutro na obiad do mnie. Krzysia też. To takie kochane dzieciaki, bardzo lubię całą trójkę
- Dzięki babciu, wiedziałam, że się zgodzisz – Marta pocałowała babcię w policzek i poszła nakryć do stołu

* * *
Mamy czternastkę. Do tego dzisiaj kilka ogłoszeń parafialnych, a mianowicie:

1. Rozdziały 14 - 16/17 miały pojawić się w ubiegły weekend, ale z powodu mojego zwariowanego internetu, a później różnych spraw do ogarnięcia, będą dopiero teraz. Plan jest taki, by wieczorem pojawiła się 15., jutro 16., a najpóźniej w niedzielę 17. Potem częstotliwość publikacji trochę się zmniejszy.

2. Na górze macie 3 linki: pierwszy z bohaterami tego opowiadania, nad którymi musiałam trochę popracować (co również przyczyniło się do opóźnienia rozdziałów), drugi do strony tego opowiadania na Facebooku (zachęcam do polubienia, bo zaraz po wrzuceniu nowego rozdziału od razu informuję o tym na fejsie - jeśli nie chce Wam się tam wchodzić, to po prawej stronie jest możliwość bezpośredniego "zlajkowania"), natomiast trzeci dotyczy siatkarskiego bloga, którego jestem współautorką, a który wymaga troszeczkę reklamy (taka mała autopromocja, a co! :D)

3. Po statystykach widzę, że zrobiło Was się tutaj całkiem sporo, więc naprawdę byłoby mi bardzo miło, gdybyście cokolwiek po sobie zostawi(a)li. Może macie jakieś spostrzeżenia, uwagi, wątpliwości lub chcecie po prostu podyskutować - śmiało, piszcie! Zapewniam Was, że nie gryzę, a bardzo chętnie poznam Wasze opinie lub odpowiem na ewentualne pytania :)
Pozdrawiam, niecodzienna.

P.S. Dzisiaj rozpoczyna się Memoriał Ambroziaka, w końcu! Ktoś się wybiera? :)